2008-04-19

Pięściami w powietrze

Dzieci na brzegu(pw)Kilka dni temu na salonie niejaka Oda opublikowała wpis traktujący o ostatniej rezolucji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europejskiej. Oprócz tego wpisu nie pojawił się żaden inny. Media publiczne też nie za bardzo są skore do pisania. Ukazało się kilka zdawkowych artykułów w „Rzeczypospolitej”, „Gazecie Wyborczej” i trochę szerszego w „Naszym Dzienniku”. Prócz Ody nikt więcej na salonie nie podjął się tego tematu i nie bardzo wiem, czy to z powodu małego nagłośnienia sprawy, czy może przez bojkot.

Rezolucja ta dotyczy legalizacji aborcji na życzenie. Obecnie jest ona zakazana tylko w kilku krajach Unii Europejskiej i jak słusznie zauważył przywoływany przeze mnie bloger – jest ona wymierzona przeciwko tym państwom – Irlandii, Malcie, Monako, Andorze i Polsce. Sprawa budziła poza Polską spore emocje w mediach jeszcze na długo przed głosowaniem, które odbyło się 16 kwietnia. Rezolucja została przegłosowana 102 głosami przeciw 69, przy niepełnym składzie rady.

Dzieci na brzeguWarto wziąć pod uwagę, że 2 kwietnia Polska ratyfikowała traktat konstytucyjny, który m.in. przekazuje odpowiedzialność części organów państwa Polskiego w ręce instytucji unijnych. Nie można więc mówić, że rezolucja nie będzie miała wpływu na ustawodawstwo Polskie, tym bardziej, że nie posiadamy nawet asekuracji w postaci odpowiedniego zapisu w konstytucji. Niestety nie znam dokładnie treści Traktatu i nie wiem, czy Rada będzie mogła bezpośrednio ingerować w prawo państw mu podległych. Wiem tylko, że obecnie Rada będzie mogła naciskać na państwa, które jeszcze nie zalegalizowały aborcji na życzenie.

Obawiam się, że Platforma będzie miała problem ze zrealizowaniem swoich deklaracji przedwyborczych. Zwłaszcza dotyczących statusu quo w kwestiach bioetyki i ochrony życia. Postulat o wprowadzenie aborcji na życzenie, który dotychczas był wysuwany przez lewicowe środowiska może niedługo stać się rzeczywistością prawną. Mi zaś, zwykłemu szaraczkowi zostaje tylko gorycz, że bez mojej zgody przyjęto traktat, którego nie mogłem przeczytać, a niedługo w świetle tego prawa będzie się dokonywano masowego mordu, bo tak nazywam aborcję.

Pozdrawiam

Matix

Julka Leniwa I

(kt)





Pół roku już jest na państwowej pensji i nic nie robi. Ostatnio fakturę na rybę znalazła za złotych 8 (słownie osiem).

Ukochana Listo Obecności

Zwracam się do cokolwiek bezosobowej "Listy", przeczuwając "Obecność" ukrytych za nią gorących serc. Pozostawię encyklopedyczne i formalne definicje różnych pojęć na smutne czasy, w których moje serce stanie się zimne. Wystarczy powiedzieć, że protest pojawił się spontanicznie i to było dobre. Wystarczy powiedzieć, że protest, bojkot jest jednym z wielu możliwych środków działania. Powiem więcej, ten protest siedzi we mnie cholernie długo i także jest spontaniczny. Czy muszę komuś to uzasadniać?
Fraza druga: Pamięć ciągłości myśli, kultury i tradycji mojej rodziny trwała, lekko licząc, trzysta lat przed pojawieniem się inicjatyw żoliborskiej spółdzielczości, fałszywie mylonej z jakimś współczesnym warszawskim środowiskiem intelektualnym. Niestety, troszeczkę zgadzam się z Wami co do oceny ogólnej kondycji intelektualnej, co więcej mocno zgadzam się z tym co napisał Ryszard Legutko w artykule "Kłamstwo edukacyjne", Wprost, nr 16 (2008). Sugeruję, że jest bardzo niedobrze, uznaję, że przyczyny są liczne i historycznie bardzo złożone, że ich źródła są nie tylko polskie. "Koncept klasycznego modelu wykształcenia polegający na rozwijaniu umiejętności mówienia i myślenia (trivium) oraz umiejętności wolnego umysłu (quadrivium) jest rozwalany w całym "postępowym" świecie, a im bardziej edukacja jest reformowana, w tym gorszym jest ona stanie." (+/- streszczenie tekstu Legutki.) To wszystko składa się razem z wolą i inicjatywą ekonomiczną funkcjonariuszy z WSI i żuli ze wsi, którzy dokładają starań, by dołączyć polską publiczność do zasobu polskiego rynku reklam, po stronie assets, jako bydło i brzydkie panienki (WB*).
To wszystko prawda. Takie są fakty. Nie polemizuję z faktami. Przyjmuję je do wiadomości. Wliczam do bilansu otwarcia. Uznaję za warunki początkowe. W tej części jestem obywatelem cywilizacji kalkulującej. Jest jak jest.
Ale, ukochana "Listo Obecności", to mnie nadal wkurwia. To mnie nie chce przestać strzelać adrenaliną.
I to jest fraza trzecia: Motywacja do braku zgody na łajdactwo. Brak zgody na łajdactwo, to jest motywacja spontanicznego odruchu. I dlatego chcę, aby ta spontaniczność pozostała trwałą cechą, ale też chcę jeszcze więcej. Chcę na tę spontaniczność postawić w drańskiej technologii oddestylowania tego gówna, które nam wszystkim łajdactwo w geny nakładło.
Nie będę będę teraz tego Wam najdroższa Listo Obecności klarował, bo to nie referat, ale konstrukcja tego filtru, to system inteligencji rozproszonej, o którym tu i tam stale coś tam dodaję.
To jest powołanie się na sposób działania SW, to jest słowo o Szarych Szeregach, to jest słowo o "Doktrynie Kornela Morawieckiego", o której sam Kornel nie wie nic, a google już tak.
To jest nieustający sceptycyzm ostrzegający przed staroaustriacką potrzebą odziewania wszystkich dobrych i złych zamiarów w mundur i statutową pragmatykę służbową i takie tam biurowe waśnie. To co teraz piszę, jest oczywiście niezwykle subtelną aluzją do różnistych biurowych podsrywajek, o których napisałyście w swoim liście. Ten swój pogląd wyraziłem niejasno w chińskich przypowieściach na blogu "aspiracje" http://aspiracje.salon24.pl/index.html, a wcześniej w korespondencji do JWMP hrabiego Pim de Pim, tej o bolszewizatorze.
I fraza ostatnia: tak myślę i mam nadzieję, że jeśli jeszcze w Polsce pozostały tylko trzy osoby należące do tradycji Szlachetnej Cywilizacji Rzeczpospolitej Obojga Narodów, która była dobrą Matką i surowym Ojcem wielu Narodów, i jeśli tej tradycji pozostało w każdym z nas, tyle co brudu za paznokciem, to warto w te resztki dmuchać, to warto te iskierki rozdmuchać, i dbać o nie, bo tyle nas pozostało, co tych iskierek parę.
I to by było na tyle.
Pozdrawiam serdecznie.

Drogi Michaelu

Zacznijmy od definicji slownikowych. Bojkot, definicja amerykanska:
http://www.thefreedictionary.com/boycott
boy·cott
To abstain from or act together in abstaining from using, buying, or dealing with as an expression of protest or disfavor or as a means of coercion.
bojkotowac - powstrzymywac sie (swiadomie) od, lub dzialac wspolnie w powstrzymywaniu sie od uzywania, kupowania lub robienia interesow; jako wyraz protestu lub rozczarowania lub jako droga do zmuszenia /w niezobowiazujacym przekladzie/
Nie trzeba nic wiecej. Zwlaszcza zeby wyjasnic, ze redaktor Parobas jest z zupelnie innej bajki.

Troche inaczej ze slowem "obcy"
stranger to ktos kto nie jest ani przyjacielem ani znajomym
Ale rowniez: A foreigner, NEWCOMER, or outsider.

Nastepnie powiedzmy sobie szczerze kilka rzeczy.
Akcja Aspiryny byłaby naprawdę spontaniczna gdyby nie nachalnie obecna w tle akcja promocyjna blog.media. Gyby nie ta akcja promocyjna sam najprawdopodobniej nie dowiedzialbys sie wcale o akcji Aspiryny.
Pisanie internetowe trudno dociera do realu. Wczesniej bylo tak, ze wazkie mysli z internetu ulica podchwytywala z rocznym, dwuletnim opoznieniem. Proces ten zaklocila totalna namolnosc postkomunistycznej propagandy trwajaca od 2.5 roku.
Dalej, masowe dzialania w realu jeszcze trudniej przekladaja sie (zwlaszcza w bylym obozie) na pozadane skutki polityczne. Uliczne naparzanki z ZOMO w stanie wojennym byly spontanicznym bojkotem obcych. Politycznie nie przelozyly sie one na nic innego niz na 20 lat rzadow postkomuny.
W warunkach ekstremalnych (a takie w Polsce chyba nadchodza) akcje protestacyjne wybuchaja spontanicznie tak, jak woda zaczyna wrzec w stu stopniach. Coz wiec sklania ludzi do organizowania akcji protestacyjnych i wplywania na nie? Podrecznikowy przyklad manipulacji stanowia eksperci stoczniowi.
Niemniej jednak wiekszosc ludzi zaangazownych w tego typu akcje to ludzie uczciwi. Kto zatem stanowi o politycznym niepowodzeniu takich akcji?
Czas przywolac dyskusje u FYMa, w ktora wlaczyl sie redaktor Ropniak (r306) piszac:
" ... Polska powojenna to Polska glownie chlopska i czesciowo robotnicza. To co zostalo z inteligencji, administracji - czesciowo spacyfikowano, czesciowo przekupiono partyjnymi apanazami...
KaNo - jesli chcesz zyc w uludzie, ze jestesmy narodem wielkim i wspanialym, to zyj ... "
Zeby postawic kropke nad i wystarczy powiedziec, ze metody i styl dzialania WSI (z duzej litery) jest w miare powszechnie aprobowany i kopiowany przez ludzi wsi (tym razem z malej), miejskich newcomers w pierwszym badz drugim pokoleniu. Najczesciej w Warszawie, po studiach i z przerostem ambicji.

Powyzszy tekst jest dedykowany kukiemu i ckwadratowi, ktorzy budowe blog.media.pl zaczynali pol roku temu od proby przejecia Listy Obecnosci.

OBCY

Mam wrażenie, że od soboty 12 kwietnia przeczytałem tysiące komentarzy w dyskusji na na kilkuset blogach w różnych portalach, wypowiedzi i spontaniczne reakcje. Pozostaje ślad emocjonalny, średnia empatyczna, która mogłaby być sugestą do interesujących badań aspiracji i postaw naszych rodaków. Akcja Aspiryny była naprawdę spontaniczna, wyraziła odczucia ludzi, którzy widzą zło i nie zamierzają rozgrzeszać swojego sumienia żadnym pretekstem, a w szczególności nie chcą popełniać starego błędu umierających cywilizacji - grzechu zaniechania.

W tekście Apelu znalazło się z pozoru niezbyt precyzyjne sformułowanie o bojkcie obcych nam mediów, które wywoływało wątpliwości, ale człowiek o czystym sumieniu nie musi wciąż zastrzegać, że nie jest wielbłądem.

Prawda, w wystąpieniach publicznych, trzeba uważać, by nie dawać pretekstu ludziom, którzy "mają prawo nie zrozumieć". Dyskusji było dość, by eliminować wszelkie elementy, wskazujące na niemądre resentymenty, szowinizm, zamiar dyskryminacji, albo niechęć do zagranicznego kapitału. Prawicowy charakter Akcji nie budził wątpliwości, wolność gospodarcza jest w tym środowisku pojęciem zupełnie naturalnym.

Pojęcie obcości nabrało w naszej wyobraźni nowego znaczenia, czystego i wypranego z wszelkich szans na brudne skojarzenia, które są natarczywie wszechobecne w insynuacyjnej mentalności życia publicznego.

OBCY jest pojęciem najlepiej odpowiadającym naszemu wrażeniu, gdy otwierając gazetę, albo patrząc w telewizor widzimy, co tam w środku jest.

Czuję obcość, czuję wstręt, czuję obrzydenie, czuję niechęć do ludzi, którzy biorą pieniądze za publiczne uprawianie prostytucji intelektualnej.
Czuję obcość i jest to najłagodniejsze z możliwych do użycia słów.

Czuję tam, w medialnym wnętrzu klimat i nastroje pogardy i nienawiści do wszystkiego, co w Polsce było i jest jeszcze szlachetne i dobre.
Czuję rzetelną i skrupulatną pracę ludzi, którzy dokładają starań, by zniesławić, obrzucić błotem i obciążyć paskudną anatemą wszystko co do tej pory było polskie i szlachetne. Staranna i mrówcza praca setek propagandystów na dziennikarskich etetach, którzy mozolą się, aby samoocena Polaków spadła do zera. Aby Polacy wstydzili się przyznawać do tego, że są Polakami, aby polskość stała się trudną do wyleczenia chorobą.
Nie chcę teraz przedstawiać żadnych argumentów, widzę fakty.

Król jest nagi.

Przekażę tylko symboliczny wyraz takiej idei obcości:
Pani Magdalena Środa, jeden z ideologicznych liderów naszych OBCYCH opowiedzała o swoim marzeniu, aby za dwadzieścia parę lat, polski patriotyzm stał się zapomnianym już, egzotycznym wspomnieniem.

Gdy czytam coś takiego - czuję obcość.
Gdy redaktor Szostkiewicz, zapytany kiedyś przez Jana Pospieszalskiego o rolę patriotyzmu w wychowaniu dzieci, odpowiedział, że On osobiście wstydziłby się z własnym dzieckiem o czymś takim rozmawiać - wtedy czuję obcość.
"Obcość" ma tutaj takie samo znaczenie jakie miało kiedyś słowo ONI w tytule książki Teresy Torańskiej. Dzisiaj jednak wartość tego słowa zmarniała jakoś. [michael]

Dzisiaj "ONI", to już nie to samo, co dawniej.

2008-04-17

Samooczyszczenie rządu fachowców

(kt)Hurra! Donald Tusk w końcu realizuje jedną ze swoich przedwyborczych obietnic. Rząd fachowców ma niebawem zostać poddany z dawna zapowiadanej wielkiej weryfikacji. Nasz wspaniały rząd, niczym zanieczyszczona rzeka, ulegnie samooczyszczeniu.

Tajne źródło w Partii Obietnic, do którego ma dojście gazeta ,,Dziennik'', stwierdza bez ogródek - to będzie rzeźnia! - Owa ,,rzeźnia'', będzie raczej rzezieńką, bo polegać ma na usunięciu kilku osób z grona specjalistów, będących ministrami w rządzie PO-PSL. Pomimo to, niedorozwinięty młodszy brat Gazety Wyborczej, dla zwiększenia nakładu uraczył świat jakże adekwatnym do rzeczywistej sytuacji, godnym ,,Faktu'' nagłówkiem. Według doniesień w.w. tabloidu na celowniku znaleźli się Cezary Grabarczyk, Katarzyna Hall, Bogdan Klich, Barbara Kudrycka i Maciej Nowicki.

Ze wspomnianego koła eksperckiego żaden minister nie opracował ani jednej dobrej ustawy, niektórzy nawet nie próbowali. To prawda - dymisja im się należy. Ale pamiętajmy, że to rząd miłości, jego członkowie to osoby delikatne i wrażliwe (vide Ćwiąkalski). Nic dziwnego, że niektórzy ministrowie nie znieśli presji niezależnych mediów, takich jak TVN czy GW, jakże natarczywie domagających się realizacji przedwyborczych obietnic, oraz ciężaru zobowiązań wobec wiecznie czujnego elektoratu Platformy.

Pani Katarzyna Hall musiała wręcz odreagować stres w typowo kobiecy sposób, zafundowawszy sobie oraz całemu ministerstwu zestawy walizek i garść empetrójek - może znowu kroi się jakiś wypad do Tyńca?

W zaistniałej sytuacji niektórzy politycy PO na wysokich stanowiskach, w obawie przed jakobińskim szałem Donka, przypomnieli sobie o swoich obowiązkach i zaczęli gorączkowo szukać okazji do przypodobania się dyktatorowi. Julia Pitera, niczym Filip z konopii, wyskoczyła z oskarżeniem o zachowania korupcyjne wobec posła swej macierzystej partii. Póki co nie wiadomo, czy jest to kolejne oskarżenie pokroju tych, którymi zwykła szafować pani Julia i czy tym razem rzeczywiście są jakieś podstawy do wytoczenia procesu ale jedno jest pewne. Donald uderzył ręką w stół a nożyce odezwały się błyskawicznie.

Lecz co z tego, skoro na ołtarzu dobrego wizerunku prezydenta z Gdańska poświęca się płotki a prawdziwym grubym rybom, typu Schetyna czy Ćwiąkalski pozwala się dalej harcować. Owa wielka weryfikacja to igrzyska dla mas, takie same, jak wielkie dymisje w rządach komunistów, mające pokazać masom, że na osoby sprawujące najwyższą władzę w kraju jest nałożona jakakolwiek kontrola.

Z dużej chmury mały deszcz. Wilk syty i owca cała. A Polak wspierający PO głupi nadal, pomimo kolejnych szkód.

2008-04-16

Antysemityzm zakonspirowany w mediach.

A jednak w Polsce jest antysemityzm. W tym miejscu wypadałoby przyznać rację Janowi Tomaszowi Grossowi oraz Markowi Edelmanowi. Potępić, napiętnować paskudę. Posypać głowę popiołem, uderzyć się w piersi i tak dalej i tym podobnie.

Jedyny problem w tym, że przedstawiciele największych środowisk antysemickich okopali się na pozycjach pozornie sprzyjających Żydom.Pod płaszczykiem miłości bliźniego i walki z ksenofobią, ośrodki głęboko zakonspirowane dopuszczają się znienacka, skrytobójczych ataków i dywersji.Jedyne, co może zrobić w tym momencie czujny obywatel, to wskazać ośrodki zepsucia i nazwać je po imieniu.

Głównymi takimi ośrodkami we współczesnej Polsce są, w co trudni uwierzyć „Gazeta Wyborcza” i „TVN”!Przykłady? Oto one! Nie tak dawno, bo 10. kwietnia, niezwykle błyskotliwa Dominika Wielowieyska zatytułowała swój również błyskotliwy tekst w „GW”: „Lekceważyłam nasz antysemityzm”. Do tej chwili nawet przez myśl nie przeszło mi, że w redakcji „Gazety Wyborczej” może istnieć, choć promil antysemityzmu! A tu taki szok.

Kolejny przykład to organizowane przez szefostwo gazety wycieczki na (zdaniem „GW”) „antysemickie” odczyty Prof. Jerzego Roberta Nowaka. Praktyki te zasługują na szczególne potępienie. Cała sprawa wygląda następująco: typowani dziennikarze, co dzień (lub, co drugi dzień) podążają krok w krok za profesorem, zasiadają w pierwszych rzędach na odczytach i skrupulatnie notują całe wystąpienia. Później obficie relacjonując je na łamach „GW”, czym pomagają rozpowszechniać „niestosowne” idee.

Dodając do tego wieloletnią walkę o skłócenie obu narodowości, przejawiającą się w forsowaniu i promocji wszelkich zmyślonych antypolskich „dyrdymałów” (Strach, Sąsiedzi, „objawienia” Michała Cichego...) i rozbudzania w ten sposób ksenofobicznych nastrojów, nie ulega wątpliwości, że najwyższa pora postawić „gazetowemu” antysemityzmowi tamę!

Podobnie ma się sprawa z telewizją TVN. Tu jest nawet jeszcze gorzej. Wręcz unika się określenia „Żyd” i na wizji ostentacyjnie zastępuje je każdym innym, dowolnym terminem. Czy chodzi o nienawiść do narodowości, czy o przekonanie o obraźliwości słowa „Żyd” - nie wiadomo. Wczoraj rano w rocznicowym programie dotyczącym Powstania w Getcie wystąpił kolejny, któryś tam już potomek rodu Szurmiejów. Pan prowadzący program przedstawił Go „- Żydowski reżyser Dawid Szurmiej” i szybko dodał zwracając się do telewidzów –„ Powiedziałem żydowski, bo mam pozwolenie od Pana Dawida”.

Wprowadzanie reglamentacji terminu „Żyd” tylko za pozwoleniem, jest paskudną ksenofobiczno-antysemicką praktyką i nie może mieć miejsca na antenie ogólnopolskiej telewizji.
Na szczególnie ostre potraktowanie zasługuje też wielokrotnie opisywany na Salonie24 program Wojewódzkiego Jakuba, w którym to rozbawienie „intelektualiści” wtykali polską flagę w psie odchody. Muszę przyznać, że był to okrutnie podły, sterowany z ośrodków antysemickich wybryk mający na celu poprzez obraźliwy dla Polaków czyn, podsycić nienawiść do osób pochodzenia żydowskiego (zarówno Pan Raczkowski jaki i Pan Stelmaszyk otwarcie przyznają się do takiego pochodzenia)

Czarę goryczy przepełniają cykliczne programy Pani Olejnik i jej ostre reakcje w stylu „to jest antysemicka wypowiedź” na każde padające z ust jej rozmówców słowa, takie jak: „Żyd, żydowski, Żydostwo, itp .
Jeżeli więc słowo „Żyd” uznawane jest za synonim antysemityzmu, to mądrość w ustach autorki programu pozostanie na zawsze synonimem galopującej głupoty. Niech już lepiej Pani Monika Olejnik dalej kręci interesujące reportaże ze skupu butelek, zamiast lansować ksenofobiczne postawy.

Oczywiście nie tylko „Gazeta Wyborcza” i TVN hodują w swoich szeregach element antysemicki. Czai się on wszędzie. Jednak to dzięki właśnie takim wielkim korporacjom medialnym ma się on bardzo dobrze.

W najbliższym czasie planuję przesłanie tego to wpisu w formie listu do Panów Edelmana i Grossa z prośbą o reakcję.

Może powstanie kolejna książka, tym razem na temat polskiego antysemityzmu w koncernach medialnych (np. „Strach u Sąsiadów w redakcji”) lub jakaś epokowa „złota myśl”, koniecznie z wplecionym w treść, tak wielbionym przez jednego z adresatów terminem „faszyzm” lub „faszyści”.

Czy Ks. Popiełuszko musiał zginąć dlatego, że chciał przekazać Papieżowi dowody na współpracę Wałęsy z SB?

Ponizszy tekst ktorego autorem jest Tom_Tomek pochodzi z bloga
Byle kogo się nie boję!


To tylko pytanie nie teza, ale już wyjaśniam skąd ono się wzięło.

Ksiądz Jerzy Popiełuszko został porwany 19 października 1984 r. Był przez tydzień więziony i torturowany w Kazuniu koło Nowego Dworu Mazowieckiego. Następnie związany w kołyskę, uduszony i wrzucony do Wisły we Włocławku.

W wyniku „śledztwa’ prowadzonego pod dyktando Kiszczaka czterech tzw. „sprawców” – oficerów SB trafia na ławę oskarżonych. Grozi im od kilkunastu do 25 lat pozbawienia wolności, a nawet kara śmierci. Mimo to „zleceniodawca” Pietruszka i „wykonawca” Piotrowski nie mówią słowa prawdy. Kłamią na temat przebiegu zdarzenia oraz osłaniają przełożonych.
Dlaczego? Może ze strachu przed karą śmierci i wykonaniem „wyroków” na ich bliskich? Może za obietnicę wcześniejszego zwolnienia „za dobre sprawowanie”? Możliwe też, że dostali gwarancję dobrego uposażenia dla swoich rodzin oraz, że wyjadą niedługo, po cichu, za granicę jak sprawa przyschnie. Wiarygodne, prawda?

Idźmy dalej…

Ale cóż takiego mieli do ukrycia? Co byłoby bardziej niewygodne niż sama zbrodnia na znanym księdzu? Dlaczego kłamali na temat daty i okoliczności śmierci Księdza Jerzego? Czy najbardziej niewygodne były ewentualne pytania o motyw?

Oficjalna wersja głosiła, że motywem zakatowania księdza była chęć zamknięcia ust choremu z nienawiści, aktywnemu duszpasterzowi oraz zemsta na nim za dotychczasową działalność antykomunistyczną. Dlatego pasowało, by zabójstwo było okrutne i dokonane niemal natychmiast po porwaniu. Bo tak właśnie działa zemsta.

Jednak, co by było, gdyby wyszło na jaw, iż Popiełuszko przed śmiercią był przez tydzień torturowany i męczony w bunkrze w Kazuniu? Czyż nie pojawiłyby się następujące pytania:
- Kto był właściwym zleceniodawcą? Niewiarygodne przecież, że trzech esbeków - tylko na ustny rozkaz jakiegoś pułkownika - katowało człowieka aż do śmierci, przez wiele dni łamiąc regulaminy służby i narażając się na absencję tygodniową. Pietruszka był za cienki w uszach by ich kryć i sprawę tuszować. Gdzie byli właściciele bunkra, służby wartownicze, urzędnicy od samochodów służbowych, zaopatrzenie, kasjerzy wydający zaliczki i księgowi?

I najważniejsze pytanie: dlaczego torturowano księdza aż przez 6 dni? Tylko dla zemsty? Wątpliwe.
A może, by zmusić go do współpracy? Niewiarygodne.
Takimi sposobami? Czemu miałaby to służyć tak wymuszona współpraca? Już wtedy rozpoznawano zasadę, że z niewolnika nie ma pracownika. Skuteczniejsza byłaby pewnie intryga, prowokacja lub wstawienie zaufanego w otoczenie księdza. Co zresztą z pewnością uczyniono.

A może próbowano zmusić Popiełuszkę by wyjawił jakąś informację? By ujawnił sekret lub oddał dokumenty? Co to mogło być takiego, że Kiszczak kazał na całego torturować Popiełuszkę a potem go zabić? Co to było takiego, że oprawcy od razu wiedzieli, że ten człowiek musi zginąć? – wszak dlatego nie bawili się w ukrywanie obrażeń.

Udział osobisty Kiszczaka w planowaniu śmierci Księdza Jerzego nie podlega dyskusji. Rozkaz torturowania i zamordowania popularnego kapelana Solidarności, człowieka bliskiemu polskiemu społeczeństwu, a nawet Papieżowi-Polakowi, mógł wydać tylko szef aparatu przemocy PRL lub jego przełożeni. Wszystko zależy od ciężaru motywu.

A jaki był motyw?

Tę kwestię spróbuję naświetlić inaczej.
Wiosna 1992 r. osobą w MON (kierowanym przez Jana Parysa) odpowiedzialną za dostęp do archiwów byłego MSW był Pan Mariusz Marasek.

Pewien dziennikarz, którego później poznałem i który mi tą historię opowiedział, dostał wtedy zezwolenie na dostęp do SB-ckich archiwaliów. Trafił tam na „bombę” i postanowił opisać to, co odkrył. Archiwum było wtedy dość łatwo dostępne dla dziennikarzy i badaczy a swoboda poruszania się wśród materiałów źródłowych była duża. Rządem kierował Jan Olszewski i był „klimat” na demaskowanie agentury. Dziennikarz wiec się nie spieszył, spokojnie przygotowywał artykuł prasowy gromadząc, weryfikując i porządkując dokumenty.

A o czym? Na jaki temat?

Otóż z dokumentów wynikało, że kilka porwanie przez esbekow nastąpiło na kilka dni przed planowanym wyjazdem Księdza Popiełuszko do Rzymu. A konkretnie, miał się ksiądz udać z tajną misją do Watykanu. Miał tam przekazać osobiście na ręce Jana Pawła II dokumenty operacyjne zdobyte przez wysokiego funkcjonariusza MSW pracującego dla Kościoła, bądź zdelegalizowanej Solidarności. Z tych dokumentów miało wynikać, iż Lech Wałęsa był agentem SB, którego się udało umieścić na czele Solidarności. Jego zadaniem miało być ponoć spacyfikowanie Zarządu Solidarności poprzez jego skłócenie, wycięcie ludzi niezależnych oraz wprowadzenie do władz związku agentów wpływu przygotowanych przez SB, z dobrze sprokurowaną legendą opozycyjną.
Jednak jednym z najważniejszych zadań Wałęsy miało być animowanie i manipulowanie związkiem w taki sposób by sparaliżować jego skuteczne działanie, stworzyć wrażenie narastającego chaosu i niedopuścić do przekształcenia się 10-milionowej Solidarności w partię polityczną. A w 81 roku było wszystko możliwe, gdyż Iwan nie wchodził, z PZPR odpływali ludzie masowo i nawet dyspozycyjni dotychczas sędziowie zaczęli się łamać.

Operacja się udała. Solidarność straciła cel z oczu i pogrążała się w kłótniach personalnych oraz jałowych dyskusjach. Jej niemoc i skuteczność działania Agenta Bolka miał Kiszczak sprawdzić doprowadzając do kontrolowanego Kryzysiku Bydgoskiego. Nic się nie stało. Było groźnie, ale rozeszło się po kościach. Za parę miesięcy Solidarność miała być jeszcze słabsza.

Na to wszystko miał mieć dowody Ksiądz Jerzy Popiełuszko. Sam był przyjacielem Wałęsy, ale podobno dokumenty były porażające i jednoznaczne. Kościół Polski nie mógł ich jednak ujawnić w prosty sposób, gdyż w roku 1984 Lech Wałęsa nie był już tylko przywódcą związku zawodowego – był Legendą, Noblistą i Symbolem. Wokół jego nazwiska skupiła się cała nadzieja zdeptanego społeczeństwa polskiego. Ujawnienia takiej prawdy mógł dokonać tylko człowiek bardziej wpływowy i charyzmatyczny niż Wałęsa, będący większą Legendą i światowym autorytetem – Ojciec Święty Jan Paweł II. W dobre intencje nikogo innego Polacy by nie uwierzyli. Tylko Papieżowi-Polakowi uwierzyliby wielcy przywódcy oraz światowa opinia publiczna. Żeby jednak Jan Paweł II podjął decyzję na temat konieczności takiego działania, trzeba mu było najpierw te dokumenty dostarczyć.

Dzięki agentom z otoczenia Księdza Jerzego SB musiało się dowiedzieć, że wszedł on w posiadanie materiałów na Wałęsę (możemy sobie tylko wyobrazić, jaki szok i dyskusję w wąskim gronie osób, musiały ówcześnie wywołać podobne informacje). Wygląda na to, że SB nie wiedziało jak dokumenty zostaną wywiezione i przekazane Ojcu Świętemu, gdzie są ukryte lub komu powierzone na przechowanie. Z pewnością, esbecy wiedzieli, kiedy Ksiądz wylatuje lub wyjeżdża do Rzymu. Nie mogli do tego dopuścić. Porwali Jerzego Popiełuszkę i przez wiele dni katowali by wydobyć potrzebne im informacje. Podobno niczego się nie dowiedzieli. Ale człowieka zamęczyli – ZA DUŻO WIEDZIAŁ.

Za dużo też się dowiedział ten dziennikarz. Nie zdążył jednak zakończyć swojej pracy. Nastąpiła czerwcowa „Nocna Zmiana” i Marasek wyleciał wraz z Parysem i całym Rządem Jana Olszewskiego. Na archiwach MSW położył swoją łapę nowy szef Urzędu Rady Ministrów – Jan Maria Rokita. Dostęp do archiwaliów został natychmiast szczelnie zamknięty dla historyków i dziennikarzy.

Pomimo, odcięcia od źródeł Dziennikarz postanowił opublikować to, czego zdążył się dowiedzieć. Zmienił się jednak klimat dyskusji. Umoczeńcy kontratakowali. Grzmiało od oskarżeń pod adresem Macierewicza i krzyczano o „polowaniu na czarownice”. Media nie były zainteresowane historią o Bolku, Kiszczaku i Księdzu Popiełuszce. Dziennikarz zrezygnował z czasem z próby sprzedania tematu. Pomogli mu w tym „nieznani sprawcy”. Podobno porwali jego kilkuletnią córkę i rozebraną zostawili na tarasie jakiegoś wieżowca. Tym razem nic się nie stało. Aby odsunąć zagrożenie od swojego dziecka Dziennikarz odłożył temat ad acta. Ja usłyszałem tą opowieść zupełnie niedawno.

Czy jest wiarygodna? Nie wiem. Być może to była opowieść fantasty.

Każdy niech sam to oceni. Może ktoś wie coś bliżej na ten temat.

Ja uważam, że warto podzielić się wiedzą o istnieniu takiej hipotezy. Warto zadawać pytania dotyczące dziejów naszego kraju i osób publicznych. Warto dotrzeć do akt sądowych i zobaczyć co dokładnie zarzucali Wałęsie Walenynowicz i Gwiazdowie.

Ja nie mam dostępu do źródeł, nie byłem w stanie tej opowieści zweryfikować. Nie jestem dziennikarzem ani badaczem.

Znamienne jest jednak, że publikowane parę miesięcy temu wyrywkowe ustalenia z nowego śledztwa na temat śmierci Jerzego Popiełuszki wydają się potwierdzać wiele faktów.

Ujawnione przez red. Krzysztofa Wyszkowskiego fakty z niejasnej działalności Wałęsy oraz jego wiernopoddańcze rozmowy z SB-kami na wywczasach podczas internowania (materiały operacyjne SB publikowane w ARCANA) też dają wiele do myślenia.

Sama historia Solidarności uprawdopodabnia w pewnym stopniu opisywaną hipotezę. Dzięki agenturze Lech Wałęsa uzyskał niepodzielną władzę. Pozbył się antagonistów takich jak Walentynowicz i Gwiazdowie. Oddał Solidarność pod kontrolę tzw. doradców, którzy pojawili się z teczkami prosto z Warszawy. Geremek, Mazowiecki, Kuroń i Michnik utopili Solidarność w dyskusjach i zaczęli ją paraliżować organizacyjnie oraz prowadzić na manowce polityki. Solidarność traciła impet. Odczuwalne stało się napięcie i zmęczenie. Stan Wojenny policyjnym butem dokonał atomizacji organizacji. Już nigdy się nie odrodziła. Ukradziono jej tylko nazwę.

Czy bez tych Wtyczek ruch społeczny Solidarność, będący czymś więcej niż związkiem zawodowym, mógł się w tamtych realiach przekształcić w partię polityczną zdolną do sięgnięcia po władzę?

Czy mógł rozmontować blok komunistyczny zanim Jaruzelski zdolny był spacyfikować Polaków? Może mógł. Kto wie.

ZSRS miało zbyt dużo swoich kłopotów i nie było zainteresowane kolejną interwencją. A być może chłopcy z KGB i GRU doskonale wiedzieli, że nie trzeba będzie sięgać po środki militarne. Czy liczyli tylko na Jaruzelskiego, czy także na swoich potężnych agentów wpływu? Przecież w wasalnym PRL-u normalne było, że najważniejsze osoby przechodziły pod bezpośrednią kuratelę służb Wielkiego Brata. Czy to oni wydali Kiszczakowi polecenie (lub tylko zasugerowali) zabicie Księdza Jerzego Popiełuszki? Czy planowali kolejne role dla Bolka i jego kolegów z Firmy?

Wszak przemalowywanie się komunizmu było planowane. Europę czekały wielkie zmiany. Okrągły stół powstawał w zamysłach. Kontrakt polityczny był redagowany, konstruktywna opozycja przygotowywana a TAKI AGENT byłby z pewnością na wagę złota.

Czy Lech Wałęsa naprawdę mógł być przejętym od SB agentem KGB? Czy możliwe jest, że za taką wiedzę oddał życie Ksiądz Jerzy Popiełuszko?

Ja nie znam odpowiedzi. Kojarzę tylko fakty i stawiam pytania…

I jeszcze jedno:

Czy gdybyśmy odpowiedzieli twierdząco, to stać nas będzie na analizę historii III RP i ocenę dzisiejszych wydarzeń politycznych?

2008-04-13

Tak, Tak, Tak, Drogi Doktorze! ;)

Ł. Warzechę dociskać trzeba, bo im bardziej chce zdewaluować blogerów o innych, niż jego własne poglądach, tym bardziej on sam zanika.

Dlatego napisałem:

Pisząc poprzednią notkę, zadałem kilka konkretnych pytań Łukaszowi Warzesze. Być może jestem zbyt egocentryczną osobą, jednak po tak daleko idących opiniach, oczekiwałbym odniesienia się do meritum problemu. Nawet zameldowałem się w komentarzach, ale niestety również bez sukcesu :)

Ponawiam więc pytania dot. kondycji "mediów głównego nurtu" wprost:

- gdzie jest zapowiadana parokrotnie "Partia Rydzyka" - nawet padały już nazwy: "Partia Narodowa", jakiś "Ruch" J.R. Nowaka, który zresztą był łaskaw stwierdzić:

Chodzi nam o łączenie i zbliżanie ludzi z bardzo różnych środowisk, ale patriotycznych, łącznie z lewicą patriotyczną typu Tadeusza Fiszbacha.

(źródło)

- czym się różni prześmieszna "modlitwa o deszcz" klubu parlamentarnego w sejmowej kaplicy od zbiorowej wycieczki na dostojne rekolekcje innego klubu w Łagiewnikach? I w tym kontekście - JarKacz od RadSika?

- dlaczego tylko raz i to w wydaniu papierowym jednej gazety pojawiła się informacja o rekomendacji J.Urbana, jakiej udzielił on M.Walterowi w liście do Kiszczaka. Były rzecznik rządu tak określa rekomendowane zadania dla Waltera: "programowanie i realizacja czarnej propagandy, prowadzenie zręcznej kampanii na rzecz zmiany obrazu SB, MO i ZOMO w społeczeństwie". Jakie narzędzia Urban przewiduje dla realizacji tych celów? "Tworzenie własnych programów telewizyjnych, radiowych i reportaży, a także kompletowanie dokumentacji, którą wykorzystywaliby dziennikarze pracujący w odpowiednich środkach masowego przekazu". Z jakich powodów tak odpowiedzialny odcinek miał zostać przydzielony akurat tej, a nie innej osobie? "(...) to najzdolniejszy redaktor telewizyjny w Polsce, który przedstawia tow. Mieczysławowi Rakowskiemu i mnie sporo interesujących koncepcji ogólnopolitycznych i propagandowych".

(źródło)

Czy takie informacje są ważne dla oceny wiarygodności ludzi mediów? Oraz działań tych mediów, które dziwnie korespondują ze wspomnianymi wyżej "kwalifikacjami" jednego z twórców TVN? Dlaczego nie znajdziemy ich na największych portalach?

Celem tego postu nie jest dublowanie poprzedniego. Chciałbym jednak, Panie Łukaszu, dowiedzieć się konkretnie od Pana - czy inicjatorzy "bojkotu" mają podstawy do takiej oceny rynku mediów, czy nie?

Mogę uzupełnić. Ł.W. pisze:

Jeśli ktoś pracuje dla „niemieckiej" gazety, to dyskusja z nim nie ma sensu, bo i tak wiadomo, że reprezentuje „niemiecki interes". Pytanie o to, czy ma rację lub czy przedstawia sensowne argumenty, jest po prostu nie na miejscu. Pracownik „niemieckich mediów" a priori nie może mieć racji ani pisać niczego z sensem.

Warto zapytać: a może jednak a posteriori? O volcie "Dziennika" i jej przyczynach antycypowanych przez jednego z dziennikarzy tego tytułu było w poprzedniej notce. O "Newsweeku" napisałem dawno: Pożegnanie czytelnika z "Newsweekiem". Post Scriptum okazało się prorocze: Czyżby Axel „wzmacniał drugą nogę”...

I pomyśleć, że Cezary Michalski preferował wtedy jeszcze "inny wektor", pisząc, co następuje:

Największy problem pojawia się wówczas, kiedy dziennikarze zamiast kontrolować politykę - bo do tego i tylko do tego mają społeczny mandat - próbują uprawiać swoją własną, do której mandatu od opinii publicznej wcale nie otrzymali. Kiedy w ostatni piątek doszło do spotkania Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim i do chwilowego przynajmniej ucywilizowania konfliktu pomiędzy PiS i PO, była jedna gazeta, której się to bardzo nie spodobało. Marek Beylin ostentacyjnie szydził na łamach "Gazety Wyborczej", jak to "premier Kaczyński łaskawie przyjął Tuska, który go o to w świetle kamer poprosił". Beylin nie mógł zrozumieć, "dlaczego Donald Tusk jest tak zadowolony z rozmowy z premierem".

Dla mnie takie pisanie to także nie jest dziennikarstwo, ale zwyczajne szczucie. A premier i lider opozycji są przez publicystę gazety tęskniącej za bezpowrotnie utraconą epoką własnego monopolu traktowani bez mała jak buldogi rozgrywające nielegalny pojedynek w podziemnym garażu. Nie po to cię popieramy - wydaje się mówić do Donalda Tuska Marek Beylin - żebyś uprawiał cywilizowaną polską politykę. Ty masz się pieklić, a Kaczyński ma ci na tym samym poziomie odpowiadać. Cała wasza niedoszła reforma państwa ma się w ten sposób ostatecznie skompromitować.

(źródło)

Prorok jakowyś (odnośnie własnej postawy), czy cuś... Jak w tym kontekście rozumieć teksty Ł.W. o "JarKaczu"? (a nie "DonTusku", czy "RadSiku") To są naprawdę proste pytania. Podobnie, jak te o "zwalczanie chamstwa" okraszone "pałkarzami" i "hunwejbinami" rzuconymi pod adresem ludzi o innych poglądach.

Kto kogo "wyklucza z dyskusji"? Pan, nieodpowiadając na "nie podchodzące" pytania, czy autorzy bojkotu, chcący zwrócić uwagę na patologie w "mediach głównego nurtu"?

(źródło)

... i tego się będę trzymał. Zawsze lepiej, gdy obnażają się sami.

No, no, no, Drogi Doktorze !

(kt)Jest wyjątkową niekonsekwencją, jezeli ktos jednego dnia deklaruje bojkot antypolskich mediow, a nastepnego przystepuje do powaznej polemiki z popularnym parobkiem polskiej oligarchii medialnej.
Albo wojna, albo dyplomacja. Albo bojkot, albo wspolne bale.

Wypada tu napisac nieco wiecej o celach i zadaniach Salonu24. Od dluzszego czasu dzieją sie tam rzeczy nieslychane. Spora grupa czerwonych z uporem godnym maniaka domaga sie tam dla siebie szacunku. Celują w tym osobnicy nie ukrywajacy swej parobkowatosci wobec antypolskich mediow, POpluczyny PO POst/komunie, utrwalacze starego ukladu i pretendenci do namaszczenia przez ten uklad.
Wsrod nich biega jak pies gonczy I.Janke(TokFM) i z obslinionym usmiechem poucza blogerow niebieskich co im wolno, a co jego zdaniem jest karalne.
Jedyne pragnienie czerwonych to uprzejma i rzeczowa dyskusja, ktora da im legitymizacje.
Zastanowmy sie jaka moze byc rzeczowa dyskusja z formacją ktora bądz to bezposrednio sie wywodzi, bądz identyfikuje z komunizmem sowieckim - kompromitacja od 1917, PRLem - od 1945 lub pseudoreformami pseudodemokracji - od 1989.
Formacja ta skompromitowala sie do cna psujac i/lub rozkradajac wszystko co mozliwe.
Oni nie maja i nigdy nie mieli nic istotnego do powiedzenia.
Ich jedyny cel to ochrona zagrabionych na wlasnosc zdobyczy socjalizmu.
Jaka wiec moze z nimi byc dyskusja?
Oczywiscie nie mozna milczec w obliczu napasci, klamstw, pomowien i przeinaczen, ale po co wchodzic w "uczciwa dyskusje" uwiarygodniającą tych bucow? Czyz nie lepiej "obnażać i wypunktowywać ich kurewstwo"?

Podsumowując co zostalo powiedziane nie widze miejsca na dalszą dyskusje, legitymizacje i reklame Warzechy i innych towarzyszy propagandy medialnej w Liscie Obecnosci.

Niezabawny odzew na bojkot.

(kt)


"Istotą demokracji medialnej jest niszczenie związków przyczynowo-skutkowych, resetowanie zbiorowej pamięci, ustawianie na wirtualnej scenie wciąż nowych dekoracji. Aby kolejne dramatyczne (bo inne nie mają wzięcia) scenariusze mogły być realizowane, trzeba aktorom zakładać wciąż nowe maski, a przede wszystkim nadawać wypowiadanym przez nich słowom nowe znaczenia(…)"

Piotr Legutko


Redaktor Łukasz Warzęcha ma u mnie ambiwalentne notowania; z jednej strony jest dość oryginalny w swoich poglądach (co cenie) i w pewnych sprawach zgadzam się z nim w całej rozciągłości. Ale niestety, w sytuacji, kiedy pan redaktor nazywa uczestików wczorajsze akcji "pałkarzami" i "czcicielami JarKacza", musze głośno zaprotestować.



Reszta tutaj

Bojkot c.d. czyli niewypał GW

(kt)Ledwo kilka godzin temu przyłączyłem się do apelu bloggerów z Salonu24, który jest w istocie krzykiem o przywrócenie wiarygodnych mediów polskim obywatelom, a oto przed chwilą pojawiła się informacja będąca soczystym przykładem medialnej manipulacji. Na szczęście manipulacji nieudanej.

Od kilku dni całe środowisko dziennikurewskie wrzało. Sensacyjna informacja o współpracy dziennikarki TVP Patrycji Koteckiej z Centralnym Biurem Antykorupcyjnym i szum wokół niej były znakomitą okazją do zbiorowego orgazmu dla wszystkich wrogów owej pani, ergo wrogów PiS (pani redaktor śmiała nie nienawidzić tej oszołomskiej partii).

Jednak cała heca spełzła na niczym, gdyż prokuratura, jak widać jeszcze nazbyt kaczystowska, uznała, że dowody przedstawione przez Gazetę Wyborczą (rzekome zeznania agenta CBA) to za mało, by oskarżyć panią Kotecką. No motyla noga, co za brak szacunku dla autorytetu owej gaziety, co to informatorów ma nawet wśród kolegów kota Kaczyńskiego, a wyroki wydaje jeszcze przed sądem, wyznaczając kogo mamy kochać a kogo nienawidzić.

Julia Pitera, przodowniczka tak doskonale prowadzonej, że wręcz niedostrzegalnej walki z korupcją i pupilka Gazety Wszechwiedzącej, nie kryje zdumienia - Jestem zaskoczona, przecież w artykułach dziennikarze powoływali się m.in. na informacje agenta CBA(...) - zapewne nie tylko ona się dziwi. Setki a może tysiące wrogich agentów wpływu głowią się teraz, gdzie kierownictwo ich służb popełniło błąd, że akurat ten ,,artykuł inspirowany'' nie przyniósł pożądanego skutku i że akurat w tym przypadku prokuratura nie uwierzyła na słowo najwspanialszej z gazet.

Przykro mi mili panowie - czasy się zmieniają, lata dziewięćdziesiąte za nami, a przede wszystkim za wami. W latach 2005-07 przed ciemnym ludem odkryto zbyt wiele wiedzy tajemnej, aby móc nad ową masą nadal utrzymywać całkowitą władzę. Dowodzi tego wyżej wspomniany apel, dowodzą tego również działania prokuratury, która choć raz nie bała się podjąć niekoniunkturalnej decyzji. Dlatego też zalecam większą ostrożność w działaniach operacyjnych prowadzonych na własnym narodzie - dzięki niej może odwleczecie nieco swój nieuchronny koniec.