2009-09-10

Antykomunizm, nieporozumienia personalne oraz podwójny niefart Weroniki

Wbrew obawom Aleksandra Sciosa nie zostalismy calkowicie pozbawieni antykomunizmu. Pozostal ostatni odgromnik, czy moze zawor bezpieczenstwa, jeden jedyny obszar gdzie cale polskie spektrum, od prawa do lewa, uprawia antykomunizm bez najmniejszych zahamowan i co najdziwniejsze w sposob jak najbardziej prawidlowy.

Ten malenki poligon to Ketman - Maleszka. Odraza do tego osobnika jest spoleczenstwie powszechna, nikt mu nie poda reki, nikt go nie czyta, nikt o nim nie chce slyszec, nikt nie bedzie z nim dyskutowal. Pogarda i ostracyzm na ktore Maleszka w pelni zapracowal i zasluzyl. Jednomyslnosc spoleczenstwa w kwestii Maleszki jest zadziwiajaca, wystarczy wspomniec jak Janke kasowal blog, ktory pisal MaćChicken podpisując sie Ketman. Powodem nie byla ani osoba autora, ani tresc bloga, ale pseudonim nawiązujący do Maleszki. Jak nie darze Janke szczegolnym szacunkiem tak tu musze mu pogratulowac nieugietej antykomunistycznej postawy.

Niestety wiekszosc spoleczenstwa jest zdezorientowana i nie chce wiedziec, ze Maleszka to nie jest wcale najgorsza czerwona kanalia sposrod wielu tysiecy aktywnie dzialajacych po upadku peerelu. I te tysiące kanalii nie spotykaja sie juz z pogarda i nie sa odrzucane poza spoleczenstwo. To dla nich dobry znak i sygnal by sprobowac zlikwidowac IPN i zakonczyc wreszcie te dlugą i niebezpieczną dla nich odwilz.

Czas postawic kilka fundamentalnych pytan dotyczących likwidacji komunizmu oraz jego spadkobiercow mentalnych i formalnych. Czy sa to osobnicy z ktorymi warto podejmowac jakies polityczne dyskusje? Czego mozemy sie od nich nauczyc badz dowiedziec? Czy wolne media bedziemy budowali w dyskusji z bylymi cenzorami, wolne panstwo w dyskusji z byla bezpieką, wolną gospodarke przedyskutujemy z bylymi partyjnymi zlodziejami, a wolnosc wewnetrzną odzyskamy sluchając pogadanek bylych politrukow i czytajac wspomnienia funkcjonariuszy WSI? Czy panstwo prawa bedziemy budowali z bylymi dyspozycyjnymi sedziami i prokuratorami na PZPRowskiej smyczy?

Trzeba bylo cala te pier***ą czerwoną swolocz raz a dobrze w dupe kopnac 20 lat temu, a w kazdym razie nie prowadzic z komuchami zadnych politycznych dyskusji o ksztalcie panstwa. Jezeli nie zaprzestaniemy tych zbytecznych dyskusji, za 20 lat znajdziemy sie dokladnie na tej samej, albo jeszcze gorszej pozycji. Wspolczesni politrucy (nazwisk i pseudonimow tym razem nie wymienie, niesiony nieoczekiwanym przyplywem ugrzecznienia i kurtuazji) sa doskonale wycwiczeni w produkawaniu syreniego spiewu majacego mącic myslącym ludziom w glowach. Dzisiejszy polski antykomunizm z Maleszką w roli glownego antybohatera to groteska jakiej sam Mrozek by nie wymyslil. Komuchy piszą dzis satyre narodową bo na dramat zabraklo miejsca w znieprawionym i zidiocialym spoleczenstwie. Za dwdziescia lat dzieci komuchow napiszą nekrolog narodowy, a wnuczka Michnika nowe podreczniki historii.

Wazne jest pytanie o stany posrednie. Czy mozliwa jest czesciowa dyskusja z komuchami, dyskusja z dystansu, przesmiewcza bądz pozorowana? Odpowiedz i tu jest oczywista, a jezeli ktos ma watpliwosci to powinien to pytanie postawic przy wodce jakiemus doktorowi lub profesorowi ktory dla wyjazdu na stypendium podpisal esbecką lojalke z zamiarem przechytrzenia SB. Uwaga: nalezy zapytac, ale nie dyskutowac, wyjasnienie powyzej.

Mistrzem obracania sie w owych stanach posrednich okazal sie FYM, wyjatkowo łasy na fawory swiadczone przez pewnego politruczka posledniej kategorii. W mojej opinii FYM sklania sie ku przeswiadczeniu, ze mozna czesciowo nie zajsc w ciaze. Dlatego wlasnie nalezy uznac go za niekwestionowanego mistrza antykomunizmu centrowego, ugodowo-zachowawczego. Czapki z glow! Taki pomysl zaakceptuje w koncu nawet duzy salon jako jedną z linii w swych fortyfikacjach.

Ale nie uprzedzajmy wydarzen, wrocmy w czasie do samego poczatku tych niezwyklych faktow, zbiegow okolicznosci, pomylek, przeinaczen i nieporozumien.

cdn

2009-09-09

Czy gatunek Europejczyków przetrwa? (IGP)

Przetrwają tylko te gatunki, które potrafią przystosować się do zmian! Odpowiedź jest niezwykle prosta, prawda? Dla życia każdego gatunku istotne i trudne jest odkrywanie zmian, ważnych dla dalszego przetrwania. Bezcenną jest umiejętność trafnej ich oceny i wybranie właściwej strategii przetrwania, stosownie do charakteru tych zmian. Gatunek szybko i bezbłędnie reagujący na docierające z zewnątrz bodźce ma większe szanse przetrwania. Europejczycy dawno te umiejętności utracili, a może nawet nigdy ich nie mieli.

Wszyscy znamy słynną niemiecką ociężałość, przez setki lat skrywaną pod ich słynną zasadą: - Ordnung muss sein, doskonale maskującą ich gnuśny charakter narodowy. Ten typowo niemiecki brak inicjatywy jest oczywisty i zrozumiały jako skutek setek lat przyzwyczajenia do unikania odpowiedzialności i chowania się pod skrzydła władzy państwowej. W Niemczech każde głupstwo, a nawet zbrodnia daje się wytłumaczyć koniecznością utrzymania porządku i rozkazami, co absolutnie zwalnia wszystkich Niemców od wszelkiej odpowiedzialności, a także samodzielnego myślenia.

Od długiego czasu Polska uczestniczy w europejskim tańcu i chcąc prawidłowo wybrać trafną strategię, warto zastanowić się, jakie szanse przetrwania ma Unia Europejska? Czy włączamy się do czegoś trwałego, czy przeciwnie, do czegoś rozpadającego się. Jest to ważne pytanie, jeśli myślimy o Polskiej Racji Stanu.

Zapoznałem się z kilkoma różnymi ocenami warunków stabilności systemu, zwanego Unią Europejską i testowanie kilkunastu hipotez statystycznych doprowadziło mnie do konkretnego wyniku. Unia Europejska rozpadnie się za siedem lat, wchodząc w okres szybko postępującej ruiny i rozdrapywania resztek przez różnych napastników. Ta prognoza nie jest żadnym żartem, została bardzo porządnie zweryfikowana, naukowo przedyskutowana i nie budzi żadnych wątpliwości.

Odpowiedź na tytułowe pytanie jest prosta: - Gatunek Europejczyków nie ma najmniejszej szansy na samodzielne przetrwanie. Uzasadnienie nie pozostawia żadnych złudzeń: - Społeczność europejska, w toku swojej historii, straciła instynkt samozachowawczy, system immunologiczny gatunku przestał działać,...

Europejczycy bezpowrotnie utracili wszystkie instynkty i umiejętności wskazane na początku. Po kilku tysiącach lat życia w różnego typu monarchiach absolutnych i totalitarnych dyktaturach nie dojrzeli do demokracji, co już widać wyraźnie. Za siedem lat koniec. I tyle. Nie warto nawet dyskutować.

Polsce pozostaje wybór najlepszej dla nas strategii. Wydawałby się, że najlepszą dla Polski polityką jest nabranie wszystkich możliwych dotacji, kredytów i wszelkiej innej kasy i za siedem lat wiać gdzie pieprz rośnie, razem z tymi pieniędzmi, bo i tak nie będzie komu ich oddawać. Za plecami tylko zgliszcza, ostatni gasi światło, choć nie koniecznie, za chwilę Kiki i tak żarówkę ukradnie.

Niestety, Polska nie jest Transatlantykiem, nie może zmienić swego miejsca pobytu. Rozpad Unii Europejskiej i silne emocje w polityce wewnętrznej Rosji i jej imperialne ambicje, mogłyby być w tej sytuacji bardzo niebezpieczne dla Polski. Jedynym trafnym wyborem dla Polskiej Racji Stanu jest natychmiastowe przystąpienie do ratowania Europy. Europa bez polskiej pomocy nie ma najmniejszej szansy na przetrwanie, a po siedmiu latach będziemy mieli Unię z głowy. Przybliżony czas dla Polski, określony na brukselskim szczycie w czerwcu 2007 roku, powinien wystarczyć na skuteczne zrealizowanie polskiej strategii. Przyjmijmy wstępnie, że rekonstrukcja zdrowej i demokratycznej możliwa jest według wzoru i na osnowie tradycji cywilizacji Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
___________________________________________________________________________________________________________
Przypis:

1. Powyższy tekst jest fragmentem przydługiej i dość mętnej wypowiedzi "Samobójstwo jako ratunek przed deszczem" - z dnia 21.07.2007. Cytuję ten fragment pod wpływem komentarza Maksimusa do tekstu Free Your Mind "Wicie rozumicie" z dnia 05,09.2009.

2. Maksimus wskazał dwa ciekawe materiały:
Pierwszy, to publikacja Grzegorza Rossy: "Czy długość trwania złożonej formacji geopolitycznej zależy od czasu jej powstania? A jeżeli tak, to jak?" - II Zjazd Geopolityków Polskich, Akademia Obrony Narodowej, 23 październik 2009 roku. Analiza inspirowana tekstem dr Wacława Hennela „Pełna integracja - zabójcza dla Europy”, Najwyższy Czas!, 17÷18 (884÷885), 28 kwietnia ÷ 5 maja 2007r., s. 47.
Drugi, to sprawozdanie z bardziej rozbudowanych badań weryfikujących prognozę trwałości Unii Europejskiej: Czy wiemy jak długo przetrwa Unia Europejska?
3. Cały problem polega na tym, że moją prognozę napisałem sporo przed cytowanymi badaniami, a mój tok rozumowania jest zupełnie inny od przedstawionego w tych analizach, a nawet w inspirującym to zamieszanie artykule dr Wacława Hennela.

Wniosek: Jeśli parę różnych metodologicznie analiz prowadzi do tych samych wyników, to nie należy ich żadną miarą lekceważyć. Podtrzymuję ten wniosek, mimo że mam poważne wątpliwości do rozumowania i metodologii przedstawionej przez Grzegorza Rossa, podobnej natury wątpliwości mam do własnych rozważań. Ale oba podejścia, traktowane jako jakościowe lub nawet tylko intuicyjne, zaskakująco uzupełniają się w swojej istotnej warstwie analitycznej, która tutaj nie ma niestety żadnej szansy na wystarczająco zwięzłą prezentację.

2009-09-08

Europaranoja

Przez kilkadziesiąt lat żyliśmy pod butem Wielkiego Brata ze wschodu. Gdy ZSRR upadł, a blok komunistyczny rozleciał się, była szansa, żeby nasz kraj rozpoczął samodzielny żywot. Niestety, została ona zmarnotrawiona. Do władzy doszli tutejsi odpowiednicy Widkuna Quislinga. Nie potrafili sobie oni wyobrazić, że Polska może być silnym, suwerennym i niezależnym państwem. Więcej, jeden z nich, profesor-co-nie-ma-nawet-magistra Władysław Bartoszewski, twierdził, iż jesteśmy brzydką panną bez posagu. Ich zdaniem musieliśmy być komuś podporządkowani. Zostali w końcu tak nauczeni przez kilkadziesiąt lat komunizmu. Kiedyś była Moskwa, coś teraz musi ojczyznę wszystkich partyjnych zastąpić. No i stało się... nasi rodzimi quislingowcy wpakowali nas do Związku Socjalistycznych Republik Europejskich potocznie nazywanym Unią Europejską. W 2003 roku przekonywali nas wizją krainy mlekiem i miodem płynącą. Postraszyli jeszcze ciemny lud, że jak się w ZSRE... przepraszam UE... nie znajdziemy, to znajdziemy się z powrotem w strefie wpływów Rosji. W referendum ponad 70% opowiedziało się za obecnością Polski w UE. Anschluss dokonał się 1 maja 2004 roku. Do tej pory pamiętam, jakie Bizancjum wyprawiła wtedy publiczna telewizja. Odliczali do północy zupełnie jak w oczekiwaniu na nowy rok podczas sylwestrowej imprezy. Miała się zacząć Nowa Era...

Co my natomiast mamy? UE mnoży głupie przepisy. Przykładem jest niemożność ubicia prosiaka oraz jego spożycia. W końcu mięso nie przeszło przez trychinoskopię. Wycofano rtęciowe termometry - usprawiedliwiano to troską o środowisko naturalne. Nic jednak bardziej nie niszczy przyrody jak wymysły ekologistycznych lobby oraz wielkich korporacji, które takich pożytecznych idiotów zatrudniają. Tak jak wycina się lasy pod uprawy roślin oleistych - w końcu pogrobowcy neomaltuzjanizmu i eugeniki wymarzyli sobie biopaliwa - tak UE pod ich dyktando zabroniła dystrybucji stuwatowych żarówek. Zamiast tego mają być stosowane energooszczędne świetlówki. Teraz mamy do czynienia z ciekawą sprawą? Zabroniono klasycznych termometrów rtęciowych, bo rtęć w nich zawarta jest szkodliwa dla wszystkiego, co żyje. Ciekawe tylko, że nie pamiętali o tym pierwiastku w świetlówkach. Ktoś w Brukseli musiał wziąć zatem niezłą łapówkę. To tylko skromny przykład piramidalnych absurdów, jakie wychodzą od brukselskich urzędników.

Musimy na przykład powołać jakiegoś ministra ds. dyskryminacji, ponieważ tak nakazuje unijne prawo. Ale w Polsce mamy już urzędów tego typu około dwudziestu. W obecnych warunkach można by to zredukować spokojnie o połowę. Po co nam zatem kolejny? Dokonując reductio ad absurdum, należy się zastanowić, kiedy Moskwa bis w postaci Brukseli nakaże nam powołanie ministra ds. równego statusu ludzi, małp człekokształtnych i waleni...

Niektórzy do tej pory myślą, że UE wesprze liberalizację gospodarki w Polsce. Oni się grubo mylą. Więcej, nie wiem, jak można jednocześnie chwalić wolny rynek jako najlepszy mechanizm dystrybucji oraz opowiadać się za przynależnością Polski do UE. Ciężko o taki przypadek schizofrenii. Z drugiej strony mało jest na świecie tak antyrynkowych organizacji jak UE. Przecież to wszystko to zwykły międzynarodowy socjalizm. Użyć można mocniejszego określenia: to trockizm. Na wszystko są produkcyjne normy. Nawet warzywa muszą mieć odpowiednie rozmiary. Dotowane są różne podmioty gospodarcze, co już samo w sobie jest zaprzeczeniem idei wolnego rynku. W dodatku UE narzuca minimalne normy akcyz, podatków VAT czy ceł. Ingeruje zatem w politykę fiskalną państw członkowskich. Gdybyśmy znieśli na przykład akcyzę na paliwa, to centrala zapewne by się na nas obraziła, no i naliczono by nas karę za to wielkie przewinienie zdaniem tamtejszej biurokracji. Tak samo stałoby się, gdybyśmy zrobili za niski VAT bądź wprowadzili obrotowy. Nie mówię już o realizacji projektów bardziej skrajnych, jak sprywatyzowanie wszystkich państwowych przedsiębiorstw oraz do tego całego socjalu oraz ograniczenia fiskalizmu do kilku najprostszych podatków. W obecnej sytuacji to jest niemożliwe.

Wspomnieć wypada jeszcze o standardowym projekcie ZSRE w postaci euro. Nie zdaje on egzaminu. Pokazał to ostatnio kryzys gospodarczy. Kraje, które przyjęły wspólną walutę albo dopasowały do niej kurs, bardzo mocno go odczuły. Prowadzi również do ogólnej drożyzny - Niemcy zwykli mówić na ten pieniądz teuro. Pamiętne były też wycieczki Słowaków nawet spod węgierskiej granicy do sklepów po polskiej stronie. A nasi "ekonomiczni geniusze" bez przerwy naciskają, aby przyjąć tą walutę.

Niektórzy do prorynkowych działań UE mogą zaliczać naciskanie na nasz kraj w sprawie stoczni. To była jednak forma protekcjonizmu. Niemcy i Francja chciały uchronić swoje państwowe zakłady w tej branży, które tam mocno drenują budżet. Polityk prawicowy z prawdziwego zdarzenia nie potrzebowałby natomiast żadnych zachęt ani nacisków. Uznałby, że państwowe przedsiębiorstwa są nierentowne, kosztowne et cetera, no i sprywatyzował je. UE nie wypada inaczej określać niż eurokomuna. Mamy w niej do czynienia z centralnym planowaniem gospodarki. Swojego czasu była mowa o strategii lizbońskiej, wedle której ZSRE miał dogonić Stany Zjednoczone do 2010 roku. Jednak tak się nie stało. Interwencjonizmem się tutaj nic nie wskóra. Ten pomnik pychy lewicy, parafrazując słowa Margaret Thatcher, prędzej sam zacznie nie domagać. Tak bowiem się kończy wszelki socjalizm: wali się pod własnym ciężarem.

Do mitów należy równość państw w ZSRE. Tam pierwsze skrzypce grają Niemcy i Francja, wszystko zatem musi iść po ich myśli. UE służy do niczego innego, jak załatwiania przez nie własnych interesów. Mniej znaczni od niemiecko-francuskiego dominatu muszą się mu bezwzględnie podporządkować.

Jednym z koronnych argumentów zwolenników wstąpienia do UE był strach przed Matuszką Rassiją. A czy ZSRE nas przed nim chroni. Gdyby Niemcy i Rosja umówiły się odnośnie tego, żeby nas podzielić między siebie, to nikt by im nie przeszkodził. Argument o rosyjskim niebezpieczeństwie jest zatem co najmniej niedorzeczny. Więcej, nie wiadomo, czym sama UE jest podszyta. Swojego czasu Władimir Bukowski wspominał, że to projekt realizowany przez rosyjskich agentów. Tak więc z deszczu pod rynnę...

Co zatem powinna zrobić rozsądna władza w Polsce? Związek Socjalistycznych Republik Europejskich powinniśmy opuścić. Z obecności w nim nic dobrego nie wynika. Więcej, dostajemy ciągłe połajanki o braku postępów w budowie jedynego prawdziwego socjalistycznego ustroju. Tym bardziej trzeba tak poczynić. Wówczas będzie można przeprowadzić rozsądne reformy państwa, w tym uwolnienie gospodarki i likwidację znacznej części biurokracji.

Nikt się na to jednak nie zdecyduje. Będziemy się co raz bardziej pogrążać w zalewie międzynarodowego socjalizmu, libertynizmu i politycznej poprawności. Wielu z nas myśli, że złapali Pana Boga za nogi przynależnictwem Polski do ZSRE. Ogarnęła nas - od szczytów władzy po szarych obywateli - europaranoja!

2009-09-06

Militaryzm formą pragmatyzmu

Czasem się zastanawiam, jaka jest największa głupota obecnej epoki. Mam różnych faworytów. Ekologizm, feminizm, internacjonalizm, demokratyzm, gloryfikacja "postępu" rozumianego jako światopoglądowa progresja... to są jednak tylko nieliczne z nich. Są one owszem szkodliwe i niebezpieczne, ale nie jest to połowa możliwej szkodliwości innej ideologii. To jest pacyfizm. Powiedziałbym nawet dosadniej: ten pogląd powinien startować w konkursie na największe głupstwo wszystkich epok od kamienia łupanego aż po dzisiejszy dzień. A dlaczego? Jest to bowiem pogląd zakładający myślenie życzeniowe i wywodzący się antropologicznego pozytywizmu. Wynika również z niezrozumienia historii oraz natury oddziaływań między państwami.

Wystarczy popatrzeć na zamierzchłe dzieje. Mamy tam różne wojny od niepamiętnych czasów. Z tego wynika zatem, że konflikty zbrojeniowe są nie do uniknięcia. Kiedyś znowu dojdzie do wojny, a my nawet nie wiemy kiedy to może nastąpić. Pacyfizm jest zatem nie do obrony, jeżeli się weźmie samą historię. Spojrzeć na tą kwestię należy również z innej strony. Co należy zatem przeciwstawić temu idealizmowi? Pragmatyzm w postaci militaryzmu. Si vis pacem, para bellum - na to też trzeba zwracać uwagę. Tutaj ujawniają się inne kwestie. Państwa bowiem mają swoje interesy geopolityczne. Będą zatem na danym obszarze dążyły do dominacji. Ich interesy będą ścierać. Doprowadzi to ostatecznie do konfliktu zbrojeniowego, no i kto na tym wyjdzie zwycięsko? Państwo bez silnej armii albo zostanie podbite przez sąsiadów, albo bardzo mocno terytorialnie okrojone. Wówczas może stać się de facto czyimś protektoratem; kto inny będzie rozdawać mu karty. Tak więc posiadanie silnej i potężnej armii daje szansę na to, że dłużej w danym miejscu będzie panować pokój. Silnego nie opłaca się atakować, ponieważ można przegrać lub doświadczyć pyrrusowego zwycięstwa. Zniszczenia i straty w ludności mogą bardzo mocno osłabić państwo i uczynić je podatnym na atak jeszcze innego sąsiada. Pamiętać jeszcze tutaj należy o innej zasadzie. Wojna jest przedłużeniem dyplomacji - tak mawiał von Clausevitz. Jeżeli inne państwa mają u nas do załatwienia jakieś interesy i bardzo im na tym zależy, istnieje duże prawdopodobieństwo, że doprowadzą do wojny w danym odcinku czasu. Należy to mieć na baczności i dbać o silną armię. Na razie rozważamy sytuacje, kiedy nasze państwo będzie zagrożone. Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy nasi przeciwnicy są bardzo słabi. Co wówczas należy zrobić? Należy ich napaść - albo ich podbić, albo zagarnąć znaczne ziemie i w ten sposób doprowadzić do marginalizacji. Jakiś pięknoduch może się tutaj burzyć: jak to, przecież to wszystko niehumanitarne, nieludzkie...! Taka osoba nie bierze jednak pod uwagę, że w przyszłości role mogłyby się odwrócić. To my moglibyśmy stać się ofiarą państw ościennych. Tak więc tego typu wojna, stanowi tak naprawdę uprzedzenie ataku. Oddziaływania na poziomie międzypaństwowym to tak naprawdę czysty darwinizm. Są silniejsi oraz słabi, a ci pierwsi bezwzględnie wykorzystują tych drugich. Kiedyś ktoś zadał mi pytanie, co bym zrobił, jakby Niemcy nagle nie mieli armii. Odpowiedziałem, że odebrałbym im należność - resztkę Pomorza i Łużyce. Mój interlokutor był oburzony, gdy usłyszał taką odpowiedź. Moja reakcja na to była następująca: Niemcy w nieco innych uwarunkowaniach zrobiliby dokładnie to samo z nami. Tak samo, gdyby na skutek najazdu Chińczyków upadła Rosja, a wszystkie organizmy państwowe na wschód od nas uległyby dekonstrukcji, nalezałoby tam wrócić i ustanowić Rzeczpospolitą między dwoma morzami.

Jak spojrzymy na historię Polski ostatnich dwudziestu lat, okazuje się, że żaden rząd nie rozumiał tych prostych zasad niezmiennych od tysięcy lat istnienia cywilizacji. Morał z tego taki, że byliśmy rządzeni przez zwykłych quislingowców. Władzę wykorzystywali oni do tego, żeby napchać sobie mocno kieszenie. Nic nie robiono w kierunku tego, aby nasz kraj liczył się na świecie. Więcej, z jednego protektoratu wciągnęliśmy się w następny. Kiedyś była Moskwa, ojczyzna wszystkich partyjnych według Moczara. Teraz mamy Brukselę. Wedle naszych elit politycznych, ojczyznę pięknoduchów nie rozumiejących prawideł wyżej przeze mnie wyjaśnionych. Za to są w tej Unii Europejskiej państwa, które je doskonale rozumieją.

Zdaniem quislingowca Bartoszewskiego jako brzydka panna bez posagu mieliśmy się ładnie uśmiechać. Tak wyglądała w zasadzie przez minione dwadzieścia lat polityka zagraniczna Polski. Do wszystkich mizdrzyliśmy się i nikt nas jako poważnego partnera nie mógł nawet traktować. Z mięczakami bowiem się nie dyskutuje, tylko mówi im się, co mają robić. Elity polityczne w Polsce zapomniały, co jest tak naprawdę podstawą prowadzenia jakiejkolwiek polityki zagranicznej. A to stanowi nic innego jak silna armia. Nie sztuka mieć kordon ładnie uśmiechających się dyplomatów do wszystkich stąd do Timbuktu. Jak się nie ma potężnej armii, nie jest się traktowanym przez nikogo poważnie. Tak cały czas z nami jest. Dla krajów takich jak Francja, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, a nawet lilipuci Izrael jesteśmy nic nie znaczącym państwem typu Bhutanu czy Lesotho. Nie mamy co się tutaj łudzić, tak po prostu jest. A przecież nasze państwo jest dosyć duże, zamieszkane jest przez prawie 40 milionów ludzi... a silniejsza od nas militarnie jest taka Białoruś Łukaszenki. Jego czołgi spokojnie dotarłyby do Warszawy. Za ten katastrofalny stan rzeczy odpowiadają wszystkie rządy od 1989 roku.

Zapomniano również w jakim newralgicznym miejscu w Europie Polska się znajduje. Kiedyś był satyryczny rysunek Mleczki, na którym Bóg stwierdził: "A Polakom zrobię żart. Umieszczę nich między Niemcami a Rosjanami". Przez tysiąc lat obydwa te państwa chciały nas podbić. Znajdowaliśmy się między Scyllą i Charybdą. Historia się jednak nie skończyła. W ciągu kilkudziesięciu lat nie odpłynęliśmy gdzieś bardzo daleko od Rosji i Niemiec. Dryf kontynentów tak szybko nie postępuje. Może od wschodniej strony mamy teraz szereg niepodległych państw - Litwa, Białoruś, Ukraina. Jak długo jednak ten stan rzeczy będzie się utrzymywać. Pamiętać musimy też, że Białoruś jest tak naprawdę autonomiczną prowincją Rosji. Nie wiadomo też, jak się potoczy historia z Ukrainą. Bardzo prawdopodobne, że też wróci pod rosyjską kuratelę. Tak więc nie ma czegoś takiego, jak strefa buforowa. Za Bugiem mamy żywioł wszechruski. Za Odrą - z kolei Niemcy, które nie zrzekły się pretensji do swoich dawnych zachodnich ziem takich jak Śląsk, Pomorze czy Wielkopolska. Co należy zatem zrobić, żeby zapobiec atakowi tych dwóch sił, być może jednoczesnemu i kolejnemu rozbiorowi Polski (lub realizacji projektu Mitteleuropy)? Należy tutaj mieć silną armię, która będzie zdolna wyrzucić z terenów Najjaśniejszej Rzeczypospolitej agresorów. Więcej, gdy będziemy mieć takową, oni zaczną z nami inaczej rozmawiać. Teraz jesteśmy traktowani przezeń jak popychadło. Wówczas będa musieli patrzeć na nas, jak na kraj zdolny wyrządzić im wymierne szkody.

Jak zatem należy zorganizować armię? Jej trzon powinni stanowić zawodowcy w liczebności od trzystu tysięcy do pół miliona. Liczba ta powinna zostać zapisana w konstytucji, aby jakimś reformatorom nie przyszło do głowy w przyszłości ograniczać liczby żołnierzy. Obecne 120 tysięcy, a w praktyce 90 tys. nie jest w stanie stawić czoła agresorom, choćby dysponowało najlepszym sprzętem. Armia kilka razy bardziej liczebna dopiero może coś wskórać.

Uważam, że do poboru w takiej formie, jak to się do niedawna odbywało, należy zrezygnować. Zamiast tego, powinno się zwiększyć dostęp cywili do broni palnej. Powołana powinna zostać armia obywatelska, w której służyłby każdy dorosły mężczyzna do 50 roku życia. Dwa razy w roku - w lecie i w zimie - regionalny oddział musiałby odbyć tygodniowe ćwiczenia w terenie. Czy w takiej sytuacji ktokolwiek by nas chciał zaatakować? Musiałby się liczyć z niesamowitym oporem.

Powinniśmy wyposażyć się również w pewne rzeczy, które obecnie decydują o tym, kto jest duży i silny. Wyposażyć się zatem należy w broń masowego rażenia - atomową, biologiczną i chemiczną. W tym celu Ministerstwo Obrony Narodowej powinno powołać stosowną agencję, która by się takimi projektami zajmowała. Pamiętać jeszcze należy, że nie ma bardziej pacyfistycznego narzędzia niż bomba atomowa. Wyposażenie się w broń tego typu oddali groźbę wojny. Inaczej również będą patrzeć na nas inne państwa. Nie będziemy państwem znaczącym tyle, co Bhutan, tylko dużym graczem w regionie. Inni będą musieli się z nami liczyć, widząc że jesteśmy potężni.

Tego planu jednak nie można zrealizować w warunkach demokratycznych. Gdyby w Polsce powstała licząca się partia konserwatywna i zająknęła się o takim projekcie, usłużne wobec państw ościennych media dorobiłyby jej wizerunek "faszystów". Poza tym zaczęto by znowu straszyć "tym niedobrym atomem", "zimą nuklearną" i podobnymi rzeczami. W każdym razie wizerunek takiego projektu zostałby tak mocno skarykaturyzowany przez różne Tusk Vision Network, że nikt by głosu na "faszystów" nie oddał. Wybory wygrałaby jakaś partia, której siedzenie pod butem Berlina, Moskwy, Brukseli... można by jeszcze kilka stolic państw podać... bardzo się podoba. Nie ma co zatem liczyć na demokrację. Ewentualnie można by czekać aż ludzie pójdą po rozum do głowy, jednak to jest jeszcze większym myśleniem życzeniowym niż pacyfizm. Autorytaryzm wydaje się tutaj konieczny.

Silna armia jest podstawą, jeżeli państwo ma się utrzymać na powierzchni. Pamiętać jeszcze należy o Czerwonej Królowej. Inni też zaczną się zbroić, kiedy my zwiększymy wydatki w tym kierunku - przy założeniu, że postępują pragmatycznie. (Po obecnych zlewaczałych ekipach w Europie nie można się tego spodziewać). Tak więc, jeżeli się zacznie, to nie można być w tyle. Inaczej rywalizację można przegrać, a tego konsekwencje są z reguły bardzo przykre.

Quislingowcy, którzy rządzili Polską przez ostatnie dwadzieścia lat, nie byli w stanie tych prostych zasad zrozumieć. Przyzwyczaili się do kłaniania się większym od siebie, zamiast dążyć do tego, aby im dorównać. Nie chcę być złym prorokiem, ale w przyszłości za ich destrukcyjną działalność przyjdzie nam drogo zapłacić...