2009-07-11

Polityka prorodzinna

Podroze ksztalcą, nawet te wirtualne. Przed chwilą wirtualny jumbo jet umiescil calą moją rodzine na wyspie gazeta.pl sterczacej wulkanicznie i samotnie gdzies na srodku Oceanu GWna, gdzie zabukowalismy pietnastominutowy pobyt w celu znalezienia towarzysza Adamka. Towarzysza Adamka, mowiąc prawde, nie znalezlismy, ale czas spedzony na wyspie nie byl calkiem stracony albowiem natknelismy sie na nową Paniom Redaktor. Pani nazywa sie Anna Węglarczyk co kazdy niedowiarek moze sprawdzic bukujac dwusekundowy pobyt pod adresem http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80276,6801536,Kogo_tym_razem_obrazi_Brüno_.html
Ucieszylo nas niezmiernie, ze jest jeszcze w tym calym Oceanie instytucja popierajaca politykie prorodzinnom. Z rozrzewnieniem wspominamy (rodzinnie) naszego dawnego idola cwiecinteligencji tow. Adamka - Redaktora Bartosza. Niestety z naszego przydlugiego pobytu na Wyspach Szczesliwych nie wynika jasno kim jest Pani Ania dla Pana Bartosza. Babką, tesciową, corką? Osobiscie mamy nadzieje, ze jest to Ciotka Redaktora Bartosza i jako taka bedzie sie pojawiac regularnie, lecz nie czesciej niz co cztery tygodnie.

2009-07-10

Suma wszystkich strachów

Swojego czasu obejrzałem film Suma wszystkich strachów. Zaczyna się, jak podczas wojny sześciodniowej w 1967 roku zgubiono bombę atomową. Została ona następnie odnaleziona przez grupę pracującą na rzecz faszystów, którzy chcieli doprowadzić do konfliktu zbrojeniowego między Rosją a Stanami Zjednoczonymi. Zostaje ona zresztą zdetonowana na stadionie w Baltimore... Tyle o fabule. Pada tam jednak pewna ciekawa kwestia. W rozmowie między spiskowcami jeden z nich mówi, że dzisiaj faszyści, naziści, nacjonaliści i konserwatyści pracują razem.

Lewica zwykła ganić prawicę za wiarę w myślenie w kategoriach teorii spisku. Na rodzimym podwórku przykładem jest atakowanie oczywistego faktu, że Polską rządzi swoista superstruktura związana z dawnym wywiadem cywilnym i wojskowym - tak odbija się nam brak dekomunizacji. Lewica również zwykła do alternatywnej prawicowej rzeczywistości zaliczać sugerowanie, że gdzieś się mogli mieszać Żydzi i masoni. A przecież Wielki Wschód Francji swojego czasu wręcz się przyznał, że gdyby nie jego usilne starania, to nie udałoby się w 1973 roku na terenie tego kraju zalegalizować aborcji. Wspominanie o przedsiębiorstwie Holocaust czy projektach Judeo-Polonii też jest przezeń wyśmiewane. Z drugiej strony ci sami lewicowcy zwykli o wszystko, co złe, osądzać wielkie korporacje oraz zarzucać im różne dziwne rzeczy. Sami też bardzo mocno wierzą w jeszcze inną teorię spiskową.

Otóż oni uważają, że nacjonaliści, szereg ruchów faszyzujących lub wręcz faszystowskich oraz konserwatyści są ze sobą w zmowie. Ich zdaniem funkcjonuje tutaj zakulisowy układ, jaki nakazuje wręcz konserwatystom bronić faszystów. Najgłośniej było o tego typu rzekomych "praktykach", kiedy czasopismo Templum Novum opublikowało teksty Leona Degrelle'a. Zostało ono okrzyknięte wówczas mianem "faszystowskiego". Prawicy konserwatywnej nie poraz pierwszy zarzucono wspieranie de facto narodowej lewicy. Mamy tutaj zatem do czynienia ze swoistą sumą wszystkich strachów. Dlaczego tak się dzieje?

Po pierwsze poszczególne szczepy socjalistycznej lewicy siebie wzajemnie nie znoszą. Komuniści czy socjaldemokraci uważają się za całkowitą antytezę faszystów czy też narodowych socjalistów. Czy oni się jednak tak mocno od siebie różnią? Przecież narodowa lewica to tak naprawdę socjalizm z pewnymi naleciałościami - zespół poglądów czasem określanych mianem populizmu. Stanowi pozszywane różne kawałki ze sobą wynikające z różnych przesłanek, a zatem w ogóle do siebie nie pasujących. Socjaliści sensu stricto oraz populiści walczą zatem o ten sam elektorat. Z tego powodu wynikają wszelkie tarcia między nimi. Komuniści czy socjaldemokraci są zatem skłonni zarzucać swoim wyśnionym największym wrogom współpracę z ich całkowitą antytezą, czyli konserwatystami.

Lewica również musi ludzi czymś straszyć. Kampanię strachu np. przed nielegalnymi imigrantami zarzucają prawicy. W rzeczywistości mamy tutaj do czynienia z klasycznym mechanizmem projekcji. Przenoszą swoje grzechy na ideologicznych przeciwników, próbując ich skarykaturyzować. Lewica straszy o wiele częściej i popada przy tym w straszliwą paranoję. Wszędzie widzi na przykład "klerykalizm", "nacjonalizm", "oszołomstwo", których się śmiertelnie boi. Bez przerwy też o nich pisze, nie zwracając uwagi na to, że wcześniej uznała zwolenników tychże za głupców lub słabo wykształconych. Na rodzimym podwórku widać to na przykład na przykładzie WybGazu, który się tym etatowo zajmuje. Czytając też takie indywidua jak Środa, nie można nie zwrócić uwagi na ich paranoiczne lęki. Oni śmiertelnie się boją czegoś, co na początku lat dziewięćdziesiątych określili "partią Polaka-katolika". Z tego to powodu zajmują się polowaniem na konserwatystów. Z tej antyklerykalnej i antynacjonalistycznej paranoi wynika fakt wiązania ich z faszyzmem.

Trzeci powód jest poszukiwania tego spisku jest jeszcze bardziej oczywisty. Wykreowano wizerunek faszyzmu jako najwyższej formy reakcji tudzież prawicowego ekstremizmu. Na tej zasadzie lewica może wnioskować, że w ogóle dziwnie byłoby, gdyby konserwatyści nie współpracowali z faszystami. Z tego powodu imputują im współpracę. Poza tym na zasadzie dychotomicznego rozumowania, że oni są przeciwwagą dla brunatnych, wsadzają zresztą konserwatyzm, nacjonalizm, faszyzm do jednego wora.

Lewica jeszcze grzmi, że często przedstawiciele ruchów konserwatywnych, nacjonalistycznych czy wręcz faszyzujących pojawiają się razem np. na kontrmanifestacjach do publicznych orgii urządzanych przez pedałów. To dla nich jest wystarczającą obserwacją, żeby wnioskować na temat jakiegoś zakulisowego układu między przedstawicielami prawicy konserwatywnej i narodowej lewicy. Nie zwracają oni uwagi, że na takie kontrmanifestacje przychodzi sporo przypadkowych ludzi, którzy ze sobą nie sobą blisko związani. Szukanie między nimi nici powiązania nie ma zatem żadnego logicznego uzasadnienia poza paranoiczną mentalnością.

Ostatni argument wywodzi się z historii. Lewicowcy mianowicie próbują tutaj wnioskować na zasadzie indukcji. Przed wojną zdarzało się, że konserwatyści współpracowali z ruchami faszystowskimi. Przykładowo Carl Schmidt wstąpił do NSDAP. Na tej podstawie próbują udowodnić, że ta współpraca trwa nadal po dziś dzień. Przy tej okazji wypada również zwrócić uwagę na to, że argument indukcyjny z historii nie jest do końca prawdziwy. Przecież wielu konserwatystów miało problemy z nazistowską władzą. Poza tym zapominają oni, że polityka się swoimi prawami rządzi. To, że partia konserwatywna w pewnych aspektach głosowałaby identycznie jak jakaś faszystowska, nie oznacza, że muszą one ze sobą blisko współpracować. Częstym argumentem jest też wyciąganie tego, że konserwatyści poparli w głosowaniu nazistów. W przypadku lewicy jest on co najmniej dziwny, ponieważ oni zwykle redukują pragmatyzm polityczny do absurdu, głosując w celu uzyskania doraźnych korzyści sprzecznie ze swoimi poglądami.

Lewicowa spiskowa teoria dziejów sugerująca powiązanie konserwatystów i różnych odłamów lewicy narodowej jest zatem z gruntu fałszywa. Świadczy ona tylko o tym, jak bardzo "jaśnie oświeceni" potrafią się zapędzić w dorabianiu gęby swoim ideologicznym przeciwnikom.

Polska scena polityczna ciąży ku dwupartyjności

SD zabiega o poparcie lewicy dla oficjalnie hipotetycznej kandydatury Andrzeja Olechowskiego na prezydenta. Scenariusz tworzenia nowej, bardziej liberalnej Platformy jest konsekwentnie realizowany.



Jak przewidywałem wespół z wieloma obserwatorami sceny politycznej Olechowski włączył się w pracę w ramach Stronnictwa Demokratycznego. Stał się członkiem jej rady programowej, jednocześnie pozostając poza partią, co zapowiada kontynuację od dawna przyjmowanej przez tego polityka roli szarej eminencji. Tyle, że tym razem współtwórca Platformy Obywatelskiej zagra na deskach teatru politycznego wraz z Piskorskim oraz innymi politykami kreującymi się na prawdziwych liberałów walczących z wypaczeniami widocznymi w ramach obecnego obozu władzy.




Nie od dziś ludzie związani z kręgami SD krytykują Platformę za zbyt małą stanowczość w liberalizacji oraz europeizacji państwa. Ich zdaniem, Platforma Obywatelska zapomniała o szczytnych ideach postępu, nowoczesności oraz społeczeństwa obywatelskiego - sam Olechowski nazwał to ,,ukąszeniem IV RP''. Wyciskając z tych frazesów konkretne informacje, możemy stwierdzić, że Ojca założyciela PO trapi zbytnia uległość jego dziecka wobec złego PiS-u, widoczna nieraz we wspólnych głosowaniach tych partii.



Wszystko wskazuje na to, że w III RP czas na zmianę warty. Dzisiejsza wypowiedź Piskorskiego, który stwierdził, iż ,,SLD ma poważny dylemat, czy wystawić słabego kandydata na prezydenta, czy wesprzeć kandydata obywatelskiego Andrzeja Olechowskiego'', może świadczyć o miejscu na scenie politycznej w które planuje się wepchnąć na początku walki o władzę reaanimowane SD.


Zabiegi o poparcie lewicy dla Olechowskiego (zdaniem Piskorskiego skuteczne) świadczyłyby o szukaniu targetu wśród młodych wykształconych pozbawionych ,,ukąszenia IV RP''. Taki target występuje także poza naturalnym lewicowym siedliskiem. W Platformie znajdzie się wielu takich ludzi tolerujących Gowina i całe jego skrzydło, tylko ze względu na pragmatyzm polityczny. Chodzi o Polaków, którzy nie są sierotami po POPiS-ie a od początku szukali w Platformie Obywatelskiej realizacji postulatów unowocześniania, europeizacji oraz walki z ciemnogrodem. Myślę, że o tę część elektoratu Stronnictwo Demokratyczne również zechce walczyć.




W mojej ocenie SD może liczyć na liberałów światopoglądowych z SLD oraz liberałów sensu stricte z PO. Postkomunistyczny beton głosujący na SLD nie wystarczy do utrzymania tej partii w Sejmie, tak samo konserwatywne skrzydło Platformy nie uchroni tej partii przed marginalizacją, szczególnie, że w kuluarach rozchodzą się plotki o możliwym mariażu tego stronnictwa z Prawem i Sprawiedliwością. Oczywiście, jeśli ów sojusz się nie powiedzie, to całkiem możliwe, że ludzie Gowina stworzą wraz z odpryskami z PiS-u nową formację, która zastąpi ekipę Kaczyńskiego ale nie będzie w stanie zwyciężyć z nowym liberalnym molochem powstałym z liberalnych elektoratów PO oraz SLD. Dlatego walka o konserwatystów z PO powinna być jednym z priorytetów polityków Prawa i Sprawiedliwości - mam nadzieję, że wspomniane przeze mnie plotki się niebawem potwierdzą.



Rozumując dalej, naturalną koleją rzeczy będzie zwrócenie się przez PiS o wsparcie do sejmowej kurtyzany o wdzięcznej nazwie Polskie Stronnictwo Ludowe, do czego może posłużyć konserwatysta Wojciechowski i jego zsolidaryzowane z PiS-em PSL ,,Piast''.




Taki rozwój wypadków oznaczałby stopniowe ciążenie polskiego systemu politycznego ku dwupartyjności i ponownemu tworzeniu się dwóch silnych bloków - ludowo-konserwatywnego oraz liberalnego. Jeśli moje prognozy się potwierdzą, to niechybnie tak się stanie. Czy byłby to zły scenariusz dla Rzeczpospolitej?



2009-07-07

Dura lex, sed lex!

Pewne obrazki są nam bardzo dobrze znane. Kiedy jakiś gabinet nawet przebąkuje o zmniejszeniu przywilejów jakiejś grupy zawodowej, to zaraz przyjeżdżają do stolicy członkowie różnych związków zawodowych. No i co oni tam robią? Palą opony, rzucają kamieniami i petardami w policjantów. Tak samo dzieje się, gdy jakaś grupa pracująca w sektorze publicznym uważa, że mało zarabia... Abstrahuję już od tego, że państwo nie jest na przykład od służby zdrowia czy górnictwa węgla kamiennego. To powinno zostać sprywatyzowane. Mamy tutaj do czynienia z innym zjawiskiem.

Czy to jest dopuszczalne, żeby rzucano kamieniami czy petardami w policjantów? Przecież to grozi utratą zdrowia, a nawet życia funkcjonariusza porządku publicznego! Co zatem powinno się zrobić? Jest jeden bardzo prosty sposób. Wystarczyłoby, żeby kilku stróżów prawa przyjechało z AK47, a następnie oddało strzały w powietrze. Ze znacznym prawdopodobieństwem można określić, że wówczas taka demonstracja momentalnie rozbiegłaby się. Jeżeli by to nie pomogło, a wywołało tylko jeszcze większą wściekłość zgromadzonego tłumu, należałoby po prostu pociągnąć serią po tłumie. Jeżeli ktoś zginie, to mówi się trudno. Trzeba było nie rzucać kamieniami, petardami czy też płonącymi oponami w przysłowiową "glinę". Nie po to płacimy podatki na ostrą amunicję, żeby ona zalegała w magazynach na komisariatach. W skrajnych przypadkach trzeba ją użyć. Nie może być bowiem tak, że gdy chce się sprywatyzować jakąś fabrykę bądź kopalnię, to przyjeżdżają sobie jej pracownicy wraz z przedstawicielami związków zawodowych oraz rzucają sobie petardami.

Tak samo głośno było swojego czasu o tym, że rolnicy swojego czasu rozstawiali barykady. Tamowanie ruchu drogowego jest niedopuszczalne. Przecież taka swoista zapora nie powinna się utrzymać pięć minut. Przyjechać powinna policja i takie coś zdemontować, a rolników rozpędzić. Niestety, władze w Priwislanskim Kraju są notorycznie pozbawione cojones, więc ze strachu przed elektoratem takich rzeczy nie robiła. Więcej, ponieważ tych barykad wraz z obecnymi na nich rolnikami nie pozbywano się z drogi, świadczy to o nieudolności takiej władzy.

Przy tej okazji warto rozważyć również jeszcze inny przypadek, który może wydawać się całkowicie odmienny od wyżej wymienionych. Tamte są bowiem w pewien sposób motywowane względami ekonomicznymi. Związki zawodowe śmiertelnie obawiają się bowiem prywatyzacji. Prywatny właściciel może odmówić finansowania biura albo - o zgrozo! - zakazać działalności takich oto organizacji na terenie swojego zakładu. Z tego to powodu organizują burdy w stolicy. Omawiany teraz przypadek należy do tej samej kategorii, choć przyczyny jego zaistnienia nie mają ze zmniejszaniem rozmiarów państwa do rozsądnych rozmiarów wiele wspólnego.

Częstą plagą są bowiem pseudokibice. Co się dzieje niejednokrotnie po meczu, nieważne w tym momencie, czy wygranym, czy przegranym przez daną drużynę. Ze stadionu wylewa się na ulice ciżba, która niszczy wszystko na swojej drodze. Często nawet przed meczem "kibole" umawiają się na urządzenie sobie bitwy, zabierają również ze sobą odpowiedni sprzęt, czyli kije do baseballa, siekiery, noże itp. Jakie jest zatem wyjście z takiej sytuacji? Nie widze innego rozwiązania niż zwyczajnie do rozszalałego tłumu strzelać. Przyjechać powinna policja z karabinami i automatami oraz taką watahę, zanim zdąży wyrządzić poważniejsze szkody, zwyczajnie ostrzelać. Wówczas byłby święty spokój. Opisana sytuacja, jak wyżej, wydarzyłaby się może dwa albo trzy razy. Potem już po wszystkich meczach piłki nożnej w kraju byłby niespotykany spokój. Panowałby bowiem strach, co może się wydarzyć w razie jakiejś burdy na stadionie, która przeniosłaby się na ulice. Tylko dlaczego nikt czegoś takiego nie zrobi? Ponieważ bałby się oskarżeń o "faszyzm". Różne lewicowe pseudoautorytety, dla których przestępca musi mieszkać w hotelu trzygwiazdkowym omyłkowo nazwanym więzieniem, właśnie takim "argumentem" posłużyłyby się. Ale to są ostatnie osoby, które można by posądzać o zainteresowanie jakimkolwiek ładem i porządkiem w państwie.

Z tego też powodu nie dziwi mnie miękkość władzy w tym zakresie w zachodniej Europie zdominowanej przez progresywną lewicę laicką. We Francji swojego czasu różne śniade przybłędy z Afryki i Bliskiego Wschodu urządzały burdy, paląc samochody, niszcząc sklepy itd. A co zrobiła policja? Takich, co dali się złapać, to chwytano. Nikomu nie przyszedł do głowy stary sprawdzony sposób, a mianowicie zwyczajnie ciżbę ostrzelać. Ze dwa razy by tak zrobiono, no i zamieszki momentalnie ustałyby.

Jednym z zarzutów, może być okrucieństwo czy nieprzestrzeganie jakiś tam wyimaginowanych "praw człowieka". Nikt nie każe się tym ludziom robić burdy na ulicach. Dokonali takiego wyboru, no i ponieśli jasno określone konsekwencje. Dura lex, sed lex!

To, że lewica pozbawiona jest piątej klepki, nie trzeba tłumaczyć. Gdyby bowiem takową posiadała, nie nazywałaby się "lewicą". Oni jeszcze nie mają cojones. To zwykła banda eunuchów. Z tego to powodu różne bandy związkowe będą mogły bezkarnie obrzucać policjantów petardami oraz kamieniami. Również pseudokibicom przyzwolą na sianie spustoszenia oraz burdy na ulicach. Teoretycznie również nielegalni imigranci będa mogli palić samochody i niszczyć każdą napotkaną rzecz na swojej drodze. Ich to jednak nie obchodzi. Ład i porządek w państwie to dla nich rzeczy drugorzędne w porównaniu z "postępem", "wyrównywaniem szans" i innymi hasełkami.