2008-09-09

No i po co to wszystko?

Powinniśmy się już przyzwyczaić, że żyjemy w kraju jaj. Istnieją jeszcze struktury, które powodują, że paradoksy naszej rzeczywistości będą się jeszcze bardziej pogłębiać. Od czasu do czasu dostajemy połajankę z Brukseli, że postępy w zaprowadzaniu jedynego prawdziwego ustroju socjalistycznego są niesatysfakcjonujące. Wszystko musi spełniać teraz standardy i normy ustalane przez centralę. Nie dość, że już wcześniej wprowadzono całą masę głupich przepisów, to teraz ten cały absurd na kółkach będzie jeszcze większy. Można się retorycznie spytać: no i po co to wszystko?

Nie tak dawno temu strajkowali sadownicy, ponieważ ceny skupu owoców ustalone przez zakłady zajmujące się ich przetwórstwem okazały się niskie. Co więc, powinien zrobić właściciel sadu, aby nie być stratnym w wyniku swojej działalności? Oczywiście znaleźć inną furtkę, żeby to sprzedać - na przykład na jakimś targu albo jarmarku. Ale oczywiście są utrudnienia w tym kierunku. Nie można się rozstawić na ulicy i zacząć sprzedawać swoje plony, ponieważ zaraz byłaby wizyta Sanepidu odnośnie warunków przechowywania i sprzedawania. No i po co takie surowe normy sanitarne? Przecież to tylko utrudnia ludziom życie. Istnieje jeszcze jedna furtka w przypadku owoców, a mianowicie przerobienie ich na alkohol, a następnie sprzedanie swoich wyrobów. To też jest nielegalne, ale o tym za moment.

Surowe normy sanitarne zabraniają również sprzedaży mięsa zwierząt po uboju bez żadnych badań między innymi trychinoskopii. Tak samo nie można praktycznie handlować nim na targowiskach. No i po co to wszystko? Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie kupi zgniłego, cuchnącego mięsa. A poza tym jaki ma interes sprzedawca, wciskając klientowi trefny towar? Przecież jeżeli się to powtórzy kilka razy, to już nikt do kogoś takiego nie przyjdzie nic kupić.

Z mięsem mamy jeszcze inne ceregiele. Otóż, nie można już na własny użytek dokonać uboju świnii. A przecież czyja jest trzoda chlewna? Jest własnością rolnika czy państwa? Odpowiedzieć możemy sobie na to pytanie sami. Przecież brak możliwości uboju świnii na własny użytek to taki sam absurd, jakby nie móc wyciąć drzewa na swojej posesji, a potem uzyskanym drewnem napalić w piecu.

Wróćmy jednak do nieszczęsnych sadowników. Owoce, których nie udało się sprzedać, przecież można by spokojnie przerobić na alkohol. Ze sprzedaży tego można by mieć większe zyski, niż gdyby sprzedawać jabłka, gruszki, śliwki et consortes. Tylko państwo tego zabrania. Na wyrób produktów alkoholowych trzeba mieć koncesję. No i co mamy się potem dziwić, że owoce gniją potem na drzewach, jak nie można z nimi praktycznie nic zrobić? Nie jest to wina wolnego rynku, jak to niektórzy mówią, tylko głupich przepisów.

Często się słyszy jeszcze o pędzeniu bimbru. A przecież dlaczego nie można zrobić w domu wódki, a potem sprzedać niej? Przecież wówczas duże gorzelnie typu Polmos miałyby konkurencję w postaci wielu drobnych wytwórców. Dlaczego zatem państwo ma strzec oligopolu? To jest przecież pozbawione sensu zupełnie jak koncesjonowanie wyrobu papierosów. Już kiedyś pisałem, że gdyby każdy mógł wytwarzać w domu papierosy, a następnie sprzedawać je na wolnym rynku giganci typu Phillipa Morrisa zmuszeni zostaliby do obrony swojej pozycji. Tak samo byłoby i w przypadku napojów wyskokowych.

Ale niestety, żyjemy w krainie pogłębiających się dziwów i absurdu. Musimy się przyzwyczaić, że raczej w najbliższej przyszłośc będzie jeszcze bardziej dziwnie i nonsensownie niż obecnie dzięki zarządcom Priwislanskiego Kraju i Euro-ZSRR. Odwrotu tego trendu na razie nie widać. Zaczynam wątpić, czy w ogóle nastąpi.

4 comments:

viilo pisze...

Z mieskiem nie ma zartow w czasach masowej produkcji. Firma Maple Leaf na skutek zaniedban w kontroli sanitarnej wyslala do sklepow produkty zarazone listeriozą (listerią?). Zmarlo 13 osob, producent musial wycofac ze sklepow ponad 600 ton produktow.

Rowniez czasy masowego transportu sporo zmienily. Przed drugą wojną jakis imigrant przywlokl droga morska z Europy do Kanady zaraze zbozowa, ktora zniszczyla jednego roku zdecydowana wiekszosc plonow zboz.
Od tego czasu obowiazuje zakaz wwozenia zywych roslin, niepuszkowanego miesa itp.
Pamietam lot do Kanady w sasiedztwie babci, ktora wpadla w panike przy wypelnianiu kanadyjskiej deklaracji celnej.
- Czy wwozi Pani jakies mieso?
- A krolika zieciowi wieze...
- W konserwie?
- A nie, w walizce. Gleboko zamrozony byl, powinien dojechac.

Globalna wioska.

politynka pisze...

Dziewczynki, chcialabym zauwazyc, ze to miesko zostalo wyprodukowane w firmie, ktora zapewne spelania, bo musi, wszystkie standardy, ma wdrozony HAACP i codzienne kontrole. Tyle, ze jak widac te przepisy nie sluza konsumentom tylko eliminowaniu drobnych firm z rynku. Standardy sanitarne sa po to, zeby mogly je spelniac duze firmy, ich wypelnianie jest po prostu drogie, wiec w ten sposob mozna wyeliminowac podmioty, ktore ich nie spelniaja. Patrz mleczarnie i masarnie w Polsce. Coca-cola zaliczyla trzy wpadki w ciagu kliku miesiecy, w Belgii byla afera z kurczakami z dioksynami, gdyby te firmy dzialaly na konkurencyjnym rynku, to zostalyby wyeliminowane.
Tak naprawde to powinno sie wrocic do sytuacji bez przepisow i pelnej odpowiedzialnosci firm za trucie ludzi.

viilo pisze...

Male polskie masarnie maja sie swietnie w Ontario, glownie dzieki temu ze na stosunkowo niewielkim obszarze istnieje duzy polonijny rynek. Nic nie wiem o utrudnieniach stwarzanych im przez przepisy sanitarne.
To nie jest takie proste jak piszesz z eliminacja firm z rynku.
Maple Leaf to 80% przetworow miesnych produkowanych w Kanadzie i chyba pierwszy problem tego typu w tej firmie. Mowimy o prewencji. Wszystko co mozna zrobic to napisac sensowny harmonogram mycia urzadzen i pomieszczen, pobierania probek z powierzchni w fabryce (swabs) i ich analizy na obecnosc okreslonych bakterii, wyrywkowej analizy bakteryjnej produktow wysylanych z firmy.
Nastepnie wyslac inspektorow do kontroli przestrzegania harmonogramu.

Inspektorzy federalni byli caly czas obecni w halach produkcyjnych, procedury byly przestrzegane, firma nie oskarza inspektorow, ani inspektorzy firmy. Po zatrzymaniu produkcji eksperci stwierdzili, ze najbardziej prawdopodobnym zrodlem bakterii byly dwie maszyny do krojenia w plasterki. Byly one myte zgodnie z zaleceniami producenta, nigdy wczesniej z takimi samymi maszynami uzywanymi gdzie indziej nie bylo takich problemow. Firma zapowiedziala, ze bedzie okresowo rozbierac te maszyny (3 metry wysokie, 4 m dlugie) na srubki przed myciem, a jezeli okaze sie to klopotliwe to wymieni je na inne.

Niestety nie widze informacji co z kontrola gotowych produktow.

Calkowite wyeliminowanie niebezpiecznych bakterii z masowej produkcji zywnosci wymagaloby zapewne analizy natychmiast po kazdorazowym wyjeciu poledwiczki z lodowki, a przed polozeniem na chlebek.
W takim ukladzie lepiej chyba samemu swinke w garazu hodowac.

Obecnie udowodniono, ze ten sam szczep(?) (strain) bakterii byl obecny tak u zatrutych osob jak i miesku wycofanym z handlu. Mrowcza praca, 20 lat temu niemozliwa do wykonania.

Shit happens jak mowia Anglosasi, a z mieskiem nie ma zartow w czasach masowej produkcji.

viilo pisze...

http://chealth.canoe.ca/channel_health_news_details.asp?news_id=26334&news_channel_id=41&channel_id=41

http://www.digitaljournal.com/article/259115