2008-09-08

Czy w medycynie jest miejsce na demokrację?

Demokracja stała się w obecnych czasach fetyszem. Takie określenia jak demokratyczny czy pluralizm są w sumie pustosłowiem, ale dla wielu osób mają wielką moc przekonywania jako semantyczny wytrych. W sumie demokracja jako taka nie jest zbyt ciekawym systemem, prowadzi do tego, że wszyscy chcą jak najdłużej utrzymać przy korycie, a w efekcie nic konstruktywnego się nie robi. Wielu z nas nie jest nawet świadomym, jak daleko sięgają macki demokracji. Otóż, okazuje się, że nawet w nauce może odgrywać ona pewną rolę. Nam się wydaje, że działać tam powinna instytucja autorytetu epistemicznego, ale okazuje się, że i tam pewne rzeczy można załatwić przez głosowanie.

W 1991 roku WHO po demokratycznym głosowaniu skreśliła homoseksualizm z listy chorób. Od tak po prostu. Oficjalnie mówi się, że mamy orientacje seksualne, a heteroseksualna jest tylko jedną z nich. No i cóż, lewactwo ze swoimi brudnymi butami wlezie wszędzie. A to trąbią o antropogenicznych przyczynach efektu cieplarnego, a to o tym, że homoseksualizm jest jakąś alternatywną normalnością. A przecież to jest zaburzenie. Obecnie szuka się nawet jego przyczyn na poziomie molekularnym i jakoś te poszukiwania nie przynoszą żadnych skutków. Swojego czasu poświęciłem tej kwestii tekst Lewicowe pseudonauki (3): Normalność homoseksualizmu. Tam wyjaśniłem wiele rzeczy, więc zainteresowanych odsyłam do tego tekstu.

Widać, że nawet w medycynie można o czymś zadecydować poprzez głosowanie. Tak więc przejść może nawet największa głupota, jeżeli ktoś będzie starał się ją przeforsować. Możemy przy tej okazji wykonać taki eksperyment myślowy.

Jest taka dziedzina, która nazywa się immunoparazytologia. Zajmuje się ona reakcjami odpornościowymi przy zakażeniach pasożytniczych, czyli mówiąc to językiem niefachowym - jak organizm mający robaki stara się ich pozbyć, a przy okazji jak te robaki starają się oszukać jego system odpornościowy. W tym drugim przypadku mamy do czynienia z procesami immunomodulacji, czyli modyfikowania działalności systemu odpornościowego żywiciela. Tego typu efekty wywołują zarówno mikro- jak i makropasożyty (klasyfikacja mikro- i makro- to w zależności od rozmiarów, te pierwsze to pierwotniaki, a te drugie to robaki - najczęściej przywry, tasiemce, nicienie). Wykorzystują one do tego celu wydzielane przez siebie białka, znane jako antygeny ekskrecji-sekrecji. Na przykład gdyby mysz była uczulona na jakiś alergen, to po zarażeniu - dla przykładu - nicieniem Heligmosomoides polygyrus (ten akurat jest często wykorzystywany w badaniach immunoparazytologicznych), to potem już nie będzie wykazywała tego typu reakcji. Tyle wstępu, teraz ad rem.

Mówi się obecnie, że alergie są plagą. Tak więc jakiś doktorek, nazwijmy go Scheissenstein, może wymyśleć, że jeżeli robaki nie występują w jakiś wielkich ilościach w organizmie, to jest to wręcz zdrowe. Nie można określać tego stanu mianem chorobliwego, jeżeli organizm ma być zabezpieczony przed reakcjami alergicznymi. Tak więc może wygłosić odczyn na spotkaniu WHO, że jeżeli ktoś ma w sobie niewielkie ilości robaków pasożytniczych, to nie jest to żadna choroba. Jako argument może wykorzystać, że zapewne każdy z nas ma w sobie ileś tam larw włośnia krętego, które praktycznie nie wywołują większego uszczerbku na zdrowiu.

Co więc może zrobić WHO. Przegłosować, że choroby pasożytnicze, jeżeli liczebność pasożytów w organizmie żywiciela nie jest zbyt wysoka, nie zasługują w ogóle na takie miano. Oczywiście zaraz zaczęłaby się odpowiednia kampania medialna, żeby ludzi do czegoś takie przekonać, żeby na przykład jak dziecko notorycznie drapie się po tyłku, żeby nie dawać mu mebendazolu czy innych antyhelmintyków (leków zwalczających robaki pasożytnicze) celem pozbycia się okazów Enterobius vermicularis. Tak samo byłoby w wielu innych przypadkach.

No i do jakiego możemy na tej podstawie dojść wniosku. W demokratycznym głosowaniu przejdzie nawet największa głupota, pod warunkiem, że stoi za tym odpowiednio silne lobby. W 1991 roku było laickie lewactwo o zapędach socjoinżynieryjnych. Tutaj mogłoby powstać swoiste lobby immunoparazytologiczne, które chciałoby posłać alergologów na przysłowiową zieloną trawę, a przy okazji zrobić interes na własnych rozwiązaniach - jak kuracje oparte na podawaniu organizmów pasożytniczych (za Ekologią Krebsa rozróżniami pasożytnictwo i chorobotwórczość) wywodzących się ze zwierząt wielokomórkowych, najpewniej nicieni.

A teraz odpowiedzmy sobie na proste pytanie. A czy tak nie było w roku 1991, kiedy to stwierdzono, że homoseksualizm nie jest chorobą? Sytuacja jest analogiczna. Homoseksualizm przecież jest chorobą i to powiązaną z innymi zaburzeniami psychoseksualnymi jak masochizm, sadomasochizm, pedofilia. Dlatego winien być tak traktowany. Stwierdzenie, że homoseksualizm nie jest chorobowy, to absurd w takim samym stopniu, jak uznanie, że glistnica stanowi zjawisko normalne w populacji.

No i do czego doprowadziła nas do tego demokratyzacja? Do tego absurdu na kółkach w postaci ideologizacji nauki tak, aby zgadzała się z jedyną słuszną ideologią głoszoną przez lewicę laicką. Obecnie wymyśla się już choroby psychiczne - przykładem jest wspomniany kiedyś przeze mnie syndrom RWA. Establishment się z tym zgadza, ponieważ jemu to jest na rękę; zwalczany jest w końcu ten wstrętny Ciemnogród. Czy zatem wracają czasy Łysenki i Miczurina?

2 comments:

viilo pisze...

W moim przekonaniu przyczyną opisywanych zjawisk jest nie tyle nadmiar demokracji co nadmierna rozowosc i postepackosc zachodnich uczelni. Mowia, ze mlodziez musi sie wyszumiec, ale po zakonczeniu studiow w zdecydowanej wiekszosci wraca do normy.

Kirker pisze...

Uczennice,

no niestety. Uczelnie na Zachodzie są istną wylęgarnią lewactwa. No i nic dziwnego, że nauka jest ideologizowana na lewacką modłę.

pozdrawiam