2009-09-06

Militaryzm formą pragmatyzmu

Czasem się zastanawiam, jaka jest największa głupota obecnej epoki. Mam różnych faworytów. Ekologizm, feminizm, internacjonalizm, demokratyzm, gloryfikacja "postępu" rozumianego jako światopoglądowa progresja... to są jednak tylko nieliczne z nich. Są one owszem szkodliwe i niebezpieczne, ale nie jest to połowa możliwej szkodliwości innej ideologii. To jest pacyfizm. Powiedziałbym nawet dosadniej: ten pogląd powinien startować w konkursie na największe głupstwo wszystkich epok od kamienia łupanego aż po dzisiejszy dzień. A dlaczego? Jest to bowiem pogląd zakładający myślenie życzeniowe i wywodzący się antropologicznego pozytywizmu. Wynika również z niezrozumienia historii oraz natury oddziaływań między państwami.

Wystarczy popatrzeć na zamierzchłe dzieje. Mamy tam różne wojny od niepamiętnych czasów. Z tego wynika zatem, że konflikty zbrojeniowe są nie do uniknięcia. Kiedyś znowu dojdzie do wojny, a my nawet nie wiemy kiedy to może nastąpić. Pacyfizm jest zatem nie do obrony, jeżeli się weźmie samą historię. Spojrzeć na tą kwestię należy również z innej strony. Co należy zatem przeciwstawić temu idealizmowi? Pragmatyzm w postaci militaryzmu. Si vis pacem, para bellum - na to też trzeba zwracać uwagę. Tutaj ujawniają się inne kwestie. Państwa bowiem mają swoje interesy geopolityczne. Będą zatem na danym obszarze dążyły do dominacji. Ich interesy będą ścierać. Doprowadzi to ostatecznie do konfliktu zbrojeniowego, no i kto na tym wyjdzie zwycięsko? Państwo bez silnej armii albo zostanie podbite przez sąsiadów, albo bardzo mocno terytorialnie okrojone. Wówczas może stać się de facto czyimś protektoratem; kto inny będzie rozdawać mu karty. Tak więc posiadanie silnej i potężnej armii daje szansę na to, że dłużej w danym miejscu będzie panować pokój. Silnego nie opłaca się atakować, ponieważ można przegrać lub doświadczyć pyrrusowego zwycięstwa. Zniszczenia i straty w ludności mogą bardzo mocno osłabić państwo i uczynić je podatnym na atak jeszcze innego sąsiada. Pamiętać jeszcze tutaj należy o innej zasadzie. Wojna jest przedłużeniem dyplomacji - tak mawiał von Clausevitz. Jeżeli inne państwa mają u nas do załatwienia jakieś interesy i bardzo im na tym zależy, istnieje duże prawdopodobieństwo, że doprowadzą do wojny w danym odcinku czasu. Należy to mieć na baczności i dbać o silną armię. Na razie rozważamy sytuacje, kiedy nasze państwo będzie zagrożone. Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy nasi przeciwnicy są bardzo słabi. Co wówczas należy zrobić? Należy ich napaść - albo ich podbić, albo zagarnąć znaczne ziemie i w ten sposób doprowadzić do marginalizacji. Jakiś pięknoduch może się tutaj burzyć: jak to, przecież to wszystko niehumanitarne, nieludzkie...! Taka osoba nie bierze jednak pod uwagę, że w przyszłości role mogłyby się odwrócić. To my moglibyśmy stać się ofiarą państw ościennych. Tak więc tego typu wojna, stanowi tak naprawdę uprzedzenie ataku. Oddziaływania na poziomie międzypaństwowym to tak naprawdę czysty darwinizm. Są silniejsi oraz słabi, a ci pierwsi bezwzględnie wykorzystują tych drugich. Kiedyś ktoś zadał mi pytanie, co bym zrobił, jakby Niemcy nagle nie mieli armii. Odpowiedziałem, że odebrałbym im należność - resztkę Pomorza i Łużyce. Mój interlokutor był oburzony, gdy usłyszał taką odpowiedź. Moja reakcja na to była następująca: Niemcy w nieco innych uwarunkowaniach zrobiliby dokładnie to samo z nami. Tak samo, gdyby na skutek najazdu Chińczyków upadła Rosja, a wszystkie organizmy państwowe na wschód od nas uległyby dekonstrukcji, nalezałoby tam wrócić i ustanowić Rzeczpospolitą między dwoma morzami.

Jak spojrzymy na historię Polski ostatnich dwudziestu lat, okazuje się, że żaden rząd nie rozumiał tych prostych zasad niezmiennych od tysięcy lat istnienia cywilizacji. Morał z tego taki, że byliśmy rządzeni przez zwykłych quislingowców. Władzę wykorzystywali oni do tego, żeby napchać sobie mocno kieszenie. Nic nie robiono w kierunku tego, aby nasz kraj liczył się na świecie. Więcej, z jednego protektoratu wciągnęliśmy się w następny. Kiedyś była Moskwa, ojczyzna wszystkich partyjnych według Moczara. Teraz mamy Brukselę. Wedle naszych elit politycznych, ojczyznę pięknoduchów nie rozumiejących prawideł wyżej przeze mnie wyjaśnionych. Za to są w tej Unii Europejskiej państwa, które je doskonale rozumieją.

Zdaniem quislingowca Bartoszewskiego jako brzydka panna bez posagu mieliśmy się ładnie uśmiechać. Tak wyglądała w zasadzie przez minione dwadzieścia lat polityka zagraniczna Polski. Do wszystkich mizdrzyliśmy się i nikt nas jako poważnego partnera nie mógł nawet traktować. Z mięczakami bowiem się nie dyskutuje, tylko mówi im się, co mają robić. Elity polityczne w Polsce zapomniały, co jest tak naprawdę podstawą prowadzenia jakiejkolwiek polityki zagranicznej. A to stanowi nic innego jak silna armia. Nie sztuka mieć kordon ładnie uśmiechających się dyplomatów do wszystkich stąd do Timbuktu. Jak się nie ma potężnej armii, nie jest się traktowanym przez nikogo poważnie. Tak cały czas z nami jest. Dla krajów takich jak Francja, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone, a nawet lilipuci Izrael jesteśmy nic nie znaczącym państwem typu Bhutanu czy Lesotho. Nie mamy co się tutaj łudzić, tak po prostu jest. A przecież nasze państwo jest dosyć duże, zamieszkane jest przez prawie 40 milionów ludzi... a silniejsza od nas militarnie jest taka Białoruś Łukaszenki. Jego czołgi spokojnie dotarłyby do Warszawy. Za ten katastrofalny stan rzeczy odpowiadają wszystkie rządy od 1989 roku.

Zapomniano również w jakim newralgicznym miejscu w Europie Polska się znajduje. Kiedyś był satyryczny rysunek Mleczki, na którym Bóg stwierdził: "A Polakom zrobię żart. Umieszczę nich między Niemcami a Rosjanami". Przez tysiąc lat obydwa te państwa chciały nas podbić. Znajdowaliśmy się między Scyllą i Charybdą. Historia się jednak nie skończyła. W ciągu kilkudziesięciu lat nie odpłynęliśmy gdzieś bardzo daleko od Rosji i Niemiec. Dryf kontynentów tak szybko nie postępuje. Może od wschodniej strony mamy teraz szereg niepodległych państw - Litwa, Białoruś, Ukraina. Jak długo jednak ten stan rzeczy będzie się utrzymywać. Pamiętać musimy też, że Białoruś jest tak naprawdę autonomiczną prowincją Rosji. Nie wiadomo też, jak się potoczy historia z Ukrainą. Bardzo prawdopodobne, że też wróci pod rosyjską kuratelę. Tak więc nie ma czegoś takiego, jak strefa buforowa. Za Bugiem mamy żywioł wszechruski. Za Odrą - z kolei Niemcy, które nie zrzekły się pretensji do swoich dawnych zachodnich ziem takich jak Śląsk, Pomorze czy Wielkopolska. Co należy zatem zrobić, żeby zapobiec atakowi tych dwóch sił, być może jednoczesnemu i kolejnemu rozbiorowi Polski (lub realizacji projektu Mitteleuropy)? Należy tutaj mieć silną armię, która będzie zdolna wyrzucić z terenów Najjaśniejszej Rzeczypospolitej agresorów. Więcej, gdy będziemy mieć takową, oni zaczną z nami inaczej rozmawiać. Teraz jesteśmy traktowani przezeń jak popychadło. Wówczas będa musieli patrzeć na nas, jak na kraj zdolny wyrządzić im wymierne szkody.

Jak zatem należy zorganizować armię? Jej trzon powinni stanowić zawodowcy w liczebności od trzystu tysięcy do pół miliona. Liczba ta powinna zostać zapisana w konstytucji, aby jakimś reformatorom nie przyszło do głowy w przyszłości ograniczać liczby żołnierzy. Obecne 120 tysięcy, a w praktyce 90 tys. nie jest w stanie stawić czoła agresorom, choćby dysponowało najlepszym sprzętem. Armia kilka razy bardziej liczebna dopiero może coś wskórać.

Uważam, że do poboru w takiej formie, jak to się do niedawna odbywało, należy zrezygnować. Zamiast tego, powinno się zwiększyć dostęp cywili do broni palnej. Powołana powinna zostać armia obywatelska, w której służyłby każdy dorosły mężczyzna do 50 roku życia. Dwa razy w roku - w lecie i w zimie - regionalny oddział musiałby odbyć tygodniowe ćwiczenia w terenie. Czy w takiej sytuacji ktokolwiek by nas chciał zaatakować? Musiałby się liczyć z niesamowitym oporem.

Powinniśmy wyposażyć się również w pewne rzeczy, które obecnie decydują o tym, kto jest duży i silny. Wyposażyć się zatem należy w broń masowego rażenia - atomową, biologiczną i chemiczną. W tym celu Ministerstwo Obrony Narodowej powinno powołać stosowną agencję, która by się takimi projektami zajmowała. Pamiętać jeszcze należy, że nie ma bardziej pacyfistycznego narzędzia niż bomba atomowa. Wyposażenie się w broń tego typu oddali groźbę wojny. Inaczej również będą patrzeć na nas inne państwa. Nie będziemy państwem znaczącym tyle, co Bhutan, tylko dużym graczem w regionie. Inni będą musieli się z nami liczyć, widząc że jesteśmy potężni.

Tego planu jednak nie można zrealizować w warunkach demokratycznych. Gdyby w Polsce powstała licząca się partia konserwatywna i zająknęła się o takim projekcie, usłużne wobec państw ościennych media dorobiłyby jej wizerunek "faszystów". Poza tym zaczęto by znowu straszyć "tym niedobrym atomem", "zimą nuklearną" i podobnymi rzeczami. W każdym razie wizerunek takiego projektu zostałby tak mocno skarykaturyzowany przez różne Tusk Vision Network, że nikt by głosu na "faszystów" nie oddał. Wybory wygrałaby jakaś partia, której siedzenie pod butem Berlina, Moskwy, Brukseli... można by jeszcze kilka stolic państw podać... bardzo się podoba. Nie ma co zatem liczyć na demokrację. Ewentualnie można by czekać aż ludzie pójdą po rozum do głowy, jednak to jest jeszcze większym myśleniem życzeniowym niż pacyfizm. Autorytaryzm wydaje się tutaj konieczny.

Silna armia jest podstawą, jeżeli państwo ma się utrzymać na powierzchni. Pamiętać jeszcze należy o Czerwonej Królowej. Inni też zaczną się zbroić, kiedy my zwiększymy wydatki w tym kierunku - przy założeniu, że postępują pragmatycznie. (Po obecnych zlewaczałych ekipach w Europie nie można się tego spodziewać). Tak więc, jeżeli się zacznie, to nie można być w tyle. Inaczej rywalizację można przegrać, a tego konsekwencje są z reguły bardzo przykre.

Quislingowcy, którzy rządzili Polską przez ostatnie dwadzieścia lat, nie byli w stanie tych prostych zasad zrozumieć. Przyzwyczaili się do kłaniania się większym od siebie, zamiast dążyć do tego, aby im dorównać. Nie chcę być złym prorokiem, ale w przyszłości za ich destrukcyjną działalność przyjdzie nam drogo zapłacić...

0 comments: