Pewne rzeczy uchodzą za niepodważalne i oczywiste. Wryły się ludziom wręcz w podświadomość i oni nie potrafią sobie wyobrazić, jak wyglądałoby życie, gdyby one nie istniały. Doskonałym przykładem jest przymus edukacyjny czy szczepień. Negowanie tych kończy się posądzeniem o oszołomstwo. Interlokutorzy z reguły twierdzą, że z zaświatów powróciłaby czarna ospa oraz że panowałby analfabetyzm na poziomie 80%. Nie mówię już tutaj o argumentach na bazie Zeitgeist, że pewnych rzeczy są konsekwencją rozwoju we wszystkich płaszczyznach. Innym ewidentnym przypadkiem jest pewna państwowa instytucja wywodząca się jeszcze z czasów sanacji. To nic innego jak ZUS. Nie trzeba mówić iloma przekleństwami jest ona obrzucana przez każdego pracującego obywatela. Również sam akronim został rozwinięty na wiele sposobów - exemplum Zakład Udręki Społecznej lub Zakład Utylizacji Szmalu. Fakt, buduje sobie piękne budynki - w zasadzie pałace - wyłożone drogimi granitami. Jednego urzędnika w tej instytucji utrzymuje aż dziesięciu płatników. Otrzymywane zeń emerytury są głodowe. Legendarna stała się również samowolka tamtejszych urzędników; człowiek, który przyszedł o kulach do nich, nie otrzymał zasiłku pielęgnacyjnego. Powód: przecież dotarł o własnych siłach, więc wysoce prawdopodobne, iż nie jest on mu potrzebny.
Czy zatem ZUS musi istnieć? Moim zdaniem należałoby podzielić tego państwowego ubezpieczyciela na kilka mniejszych, które następnie uległyby prywatyzacji. Trzeba przypomnieć konserwatywną wykładnię państwa - jest ono od tego, żeby zapewniać bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne, egzekwować i stanowić prawo, no i zajmować się podstawową infrastrukturą. Do takiego stanu rzeczy powinny dążyć wszystkie siły prawicowe. A tymczasem co my mamy? Nikt poza takim drobnym UPR (bardziej opiniotwórczym środowiskiem niż partią) czy pewnymi niezależnymi obserwatorami nie chce zrobić z ZUS porządku. Polityczny główny nurt przyjmuje w tej sprawie status quo tak jak w przypadku kopalń. Traktowane to jest jak śmierdzące jajko, którego nie należy ruszać. Te partie jak ognia obawiają się pewnych społecznych niepokojów, jakie mogłyby usunąć je z parlamentu. Z drugiej strony taki ZUS czy inna państwowa firma jest bardzo dobrym miejscem, żeby umieszczać tam znajomych królika. Po co zatem go prywatyzować? Więcej, taki postulat jest odbierany przez nich jako pozbawianie gaży swoich partyjnych kolegów!
A teraz wykonajmy taki eksperyment myślowy. Jakimś cudem do władzy dochodzi prawicowa par excellence partia polityczna. Również dziwnym trafem ma tyle miejsc w parlamencie, że może rzeczywiście coś zdziałać. Przechodzi ona również do działania. Zaczyna likwidować wszystkie instytucje państwa opiekuńczego. W końcu przychodzi kolej na ZUS i inne ubezpieczenia społeczne. Co się wówczas dzieje?
Nagle odżywają wszystkie środowiska lewicowe, dwoją się i troją, żeby ludzi przekonać do swojego stanowiska. Ponieważ ta niedobra prawicowa władzuchna chce sprywatyzować ZUS, NFZ, KRUS itd., to jaki wyciągają argument? Rządzą nami mordercy staruszków i osób niepełnosprawnych. Lewacy mówią, że ci ludzie nie są w ogóle czuli na ludzkie cierpienia. Wyciągają argumenty o socjopatii. W końcu sięgają po największy znany im kaliber, czyli kuferek faszyzmu i nazizmu. Porównują poczynania członków tej partii z nazistami. Nagle przypomina im się akcja T4 czy ustawy sterylizacyjne. Powstają reklamówki ze swastykami mające wykazywać związek postulatów hipotetycznej Partii Konserwatywnej oraz niemieckiego narodowego socjalizmu. Na światło dzienne wyciąga się faszyzm, eugenikę oraz darwinizm społeczny. Ludzie zaczynają wierzyć, że nasi prawicowcy par excellence chcą im takie rzeczy robić. Organizowane są wielkie kontrmanifestacje. Do czego zatem dochodzi? Przychodzą następne wybory, które jakiś odpowiednik Polskiej Partii Pracy wygrywa przeważającą ilością głosów. Wiadomo, że zaczynają dziać się mało ciekawe rzeczy, ale działania skrajnej lewicy to temat na porównywalnej wielkości artykuł.
Czy to jest taki nierealny scenariusz? Moim zdaniem nie. Lewica uznałaby bowiem prywatyzację ubezpieczeń społecznych za swoisty darwinizm społeczny. Nie obchodziłyby ich nic lepszej jakości usługi wykonywane przez prywatne firmy konkurujące ze sobą na wolnym rynku. Oni wyciągnęliby przypadki, że ktoś tam umrze bez emerytury lub zasiłku pielęgnacyjnego. Potem byłaby klasyczna lewicowa argumentacja ad auditorem: czy mamy dopuszczać jako społeczeństwo do tego, że niektórzy z nas nie mają szansy na godne życie? Wątek darwinizmu społecznego zostałby przez nich dociągnięty do końca. Uznaliby oni, że ta okropna prawica chce kształtować społeczeństwo ludzi pięknych, zdrowych,silnych i mądrych, a planuje brzydkich, chorowitych, słabych i głupich odizolować albo wyeliminować. Przy tej okazji pojawiłyby się nawiązania do projektów eugenicznych. Dodam, że taka argumentacja na lewicy jest bardzo często spotykana. Wiele razy w swoich tekstach powoływałem się na pamiętny występ Janusza Korwin-Mikkego we Wrześni. Miał on rację, jednak lewicowe środowiska zrobiły z igły widły. Odpowiednio zmanipulowali wypowiedź rzeczonego publicysty, więc uznano go za kryptoeugenika i darwinistę społecznego. Sam również byłem atakowany z tej pozycji przez niektórych lewicowych bądź centrolewicowych interlokutorów. Twierdzili oni, że traktuję ludzi jak zwierzęta w dżungli.
Argumentację tego typu spotykaną nagminnie u lewicowców można wyprowadzić z jednego faktu. Dla nich chadecja to centrum bądź centroprawica, konserwatyzm jest prawicą umiarkowaną, natomiast miejsce skrajnej zajmują ruchy neofaszystowskie i neonazistowskie. Takim oni operują z reguły podziałem, który jest błędny. Chadecja bowiem zeszła kompletnie na lewo, a konserwatyzm jest prawicą par excellence. Tak więc przedstawicielem ultraprawicy może zostać skrajny konserwatysta, a nie jakiś faszysta czy nazista z ogoloną czaszką. Traktowanie nazizmu i faszyzmu jako skrajnej prawicy jest jednym z największych mitów współczesności. To były ruchy lewicowe, nasi przeciwnicy ideowi odrzucają je jednak jak zgniłe jajko. Z punktu widzenia dyskusji jest to założenie bardzo trafne z ich strony. Mogą wówczas do woli porównywać poczynania prawicy do działań faszystów bądź nazistów. Z ich punktu widzenia konserwatyzm, faszyzm, nazizm to jeden zbiór, gdzie kolejne są skrajniejsze niż poprzednie.
Poza tym również prawo Godwina zakładające, że powołanie się na nazizm zamyka dyskusję, nie jest mieczem obosiecznym. Lewicowiec oskarżony o powiązania z faszyzmu automatycznie będzie się nim zasłaniać. Człowiek prawicy ma natomiast z pokorą dźwigać brzemię "faszysty" bądź "nazisty", czasami z przedrostkiem "neo-". Gdyby oni byli intelektualnie uczciwi, straciliby taki oręż. Jeżeli uznaliby faszyzm i nazizm za ruchy lewicowe, nie mogliby bez przerwy porównywać do nich prawicy. Nie jest im to w ogóle na rękę, ponieważ nie mogą dowodzić, że świnie potrafią latać. Przyznanie się, że miejsce ruchów faszystowskich i parafaszystowskich jest na lewicy, nie pozwoliłoby im stosować szeregu chwytów erystycznych.
Wracając ad rem. ZUS nie zostanie ruszony. Od razu bowiem zostaną wyciągnięte argumenty o mordercach staruszków. Media rozszarpałyby taką formację polityczną, która nawet o tym raczyłaby się zająknąć. W dodatku straciłaby ona słupki poparcia. Wybory wygrałoby jakieś lewactwo, które ruszyłoby w bój przeciwko urojonym "faszystom". No i to byłby finał... Takie są niestety prawa demokracji.
2009-10-06
Mordercy staruszków
Posted by Kirker at 17:06
Labels: lewactwo, państwo, prawica, słowa-wytrychy, ubezpieczenia społeczne, ZUS
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 comments:
Przez chwile myslalam, ze to tekst Kirkera.... Czyzby byl Pan leseferyststa?
Ilekroc mamy do czynienia z ,,grzebaniem'' panstwa w gospodarce ZAWSZE mamy do czynienia z faszyzmem.
Prześlij komentarz