2009-07-14

I z czego się tu cieszyć?

Patrząc na korzyści płynące z posiadania przewodniczącego Parlamentu Europejskiego z Polski, którym w dodatku jest Jerzy Buzek, można dojść do wniosku, że gra nie była warta świeczki a efekty dla polskiej polityki względem UE będą szkodliwe.

Przed chwilą przeprowadzono głosowanie, w którym Buzek został wybrany na przewodniczącego PE miażdzącą przewagą głosów 555 na 713 głosujących. To było do przewidzenia w świetle zwyczajowego już konsensusu politycznego między socjaldemokracją a chadecją. Polski rząd wywalczył to stanowisko na pół kadencji - ukłon w stronę czerwonych, którzy zgodzili się głosować na Polaka tylko w zamian za oddanie połowy kadencji ich gwieździe salonowej Martinowi Schultzowi - nawiasem mówiąc antypolakowi i skrajnemu internacjonaliście.

Już sam ten fakt, świadczy o słabej pozycji jaką uzyskał Jerzy Buzek w Brukseli. Pozostanie przewodniczącym tylko przez pół kadencji, będzie dzielił ją z głównym oponentem interesów własnego państwa. Na rzecz tego połowicznego przewodniczenia rozmył swoje stanowisko w kwestii homoseksualistów i zapewne niejeden raz musiał się retorycznie powyginać aby zrobić dobrze wszystkim zainteresowanym.

Koszta tego pyrrusowego zwycięstwa są przewidywane od dawna ustępstwa polskiej administracji w kwestii innych ważnych stanowisk w biurokracji brukselskiej, do których automatycznie tracimy prawo w zamian za Buzka otwierającego obrady i udzielającego głosu przez pół swej kadencji. Wszystkie zapewnienia byłego premiera RP o potrzebie wprowadzenia Traktatu Lizbońskiego, o chęci gorącej walki o prawa człowieka nie mają znaczenia, bo nasz przedstawiciel nie ma uprawnień do działania w tym zakresie. Może sobie co najwyżej ponarzekać bądź komuś przyklasnąć. Tak jak przeciętny Kowalski, tyle, że w świetle fleszy i kamer. To jedyna różnica.

Kampania lipcowa jaką stała się rzekoma walka o stanowisko dla Buzka, w której zwycięstwo ma zapewne stać się sztandarowym sukcesem rządu Donalda Tuska jest jednym wielkim humbugiem, nie mówiąc o medialnym boomie na byłego premiera, który jeszcze kilka lat temu był persona non grata, nie tylko w lewackim środowisku ale i własnym. Słaby, sterowalny Buzek kreowany dziś na męża stanu pojedzie się prostytuować do Brukseli, do tego na pół kadencji do podziału z silnym, szkodliwym dla Polski politykiem. Czy to rzekomo wielkie zwycięstwo polskiej dyplomacji ma jakiekolwiek znaczenie? Czy nie jest to w rzeczywistości przegrana?

I, co najważniejsze, z czego się tu cieszyć?

0 comments: